Gdy my myślimy, jak zdalnie wybrać nowego prezydenta, wielu lekarzy na świecie zastanawia się, którego z dwóch pacjentów podłączyć do jedynego wolnego respiratora. I oni tego nie mogą zrobić korespondencyjnie.
Pandemia to czas, który bardzo wiele odsłania. Pokazuje, co jest ważne, a co śmieszne. Widać teraz, jak na dłoni, które sprawy są bezcenne, a które tylko udają swoją wartość. Patrząc na spory polityczne w polskim parlamencie zastanawiam się, co w tym czasie myślą osoby pracujące w szpitalach i oddziałach zakaźnych? Co myśli lekarz lub pielęgniarka, którzy przestali liczyć dodatkowe dyżury? Co myślą ich rodziny? Nie zamierzam narzekać na rząd. Śmieszne wydają mi się bowiem krzyki opozycji, która urąga, że nic nie zostało przygotowane na czas epidemii. Totalnie jest nieszczerym gadanie o braku profesjonalizmu, w chwili, w której przedstawiciele krzyczących posłów robią sobie selfie w maseczkach przed głosowaniem, w którym ignorują polską Konstytucję, wcześniej tak chętnie nią wymachując. Wolę patrzeć na zmęczone oczy ministra zdrowia, którzy myśli co mówi, pokazując realne, a nie oczekiwane scenariusze.
Niestety śmieszne jest także działanie części rządzących. Majowe wybory są oczywiście ważne. Standardy konstytucyjne nie mogą być zmieniane niczym rękawiczki w markecie. Proponowanie jednak korespondencyjnych wyborów w czasie lęku milionów ludzi, to w swej istocie ponury żart. Oczywiście są one zgodne ze wskazaniami profilaktycznymi. Większość jednak z nas nie wie nawet kto kandyduje. Zastanawiamy się nie nad debatami prezydenckimi tylko nad tym, jak rozmawiać z bliskimi o tym, że nie wystarczy do pierwszego. .
Ostatnie dni bardzo dokładnie pokazują, że się boimy. Tak, boimy się coraz bardziej: podania reki drugiej osobie, rozmowy bez maseczki, stania w dłuższej kolejce. Gdy ktoś w niej kaszlnie, nagle uświadamiamy sobie, co to znaczy mieć sto myśli w jednej sekundzie. W takich okolicznościach, widząc pewne siebie twarze walczących polityków, trudno uniknąć miksu płaczu i śmiechu. Ja patrzę na te spory także z perspektywy kolejnych świadectw medyków z Włoch, Hiszpanii, czy też coraz częściej USA. Jeden z lekarzy napisał wprost, że cała jego naukowa wiedza umarła razem z kolejnym pacjentem. Stał się segregatorem, musiał w piekielnych chwilach na swoim oddziale decydować kogo ma podłączyć do respiratora, a kogo nie.
My takich chwil jeszcze nie mamy, za co trzeba dziękować: medykom, świetnie sprzątającym w szpitalu sprzątaczkom, ludziom powoli wariującym w domach i Bogu, lub „matce naturze” jeśli komuś tak lepiej.
Koronawirus pokazał nam, jak nasze bezpieczne normy, oceny i standardy dalekie są od rzeczywistości. Z naszej perspektywy łatwo nam powiedzieć, że w tym czy w tamtym kraju wprowadzono haniebne zasady wyboru takich, lub innych pacjentów. Być może tak jest, być może cześć zwrotów daleka była od szacunku do chorych, którzy niekoniecznie będą „społecznie użyteczni”- jak podobno zapisano w hiszpańskich wytycznych. Ale zastanówmy się teraz: Mamy dwóch umierających pacjentów i jeden respirator. Kogo wybieramy? Mamy chwilę na podjęcie decyzji. Nie ma obok mądrzejszego lekarza. Ty nie spałeś dwie doby. Za chwile śmierć poniesie dwóch ludzi. Musimy wybrać. Możemy podłączyć tylko jednego z nich. Którego? Nie ma czasu na dywagację, którą musi wyprosić konkretne działanie.
Takie przykłady przez naukowców często były krytykowane, jako nierealne i skrajne. A tu masz, pojawiły się . Spadły wraz z wirusem ze śmiertelną koroną.
Chciałbym patrząc na takie i owakie wiadomości zobaczyć polityków, którzy są dojrzali, którzy w podobnym kryzysie potrafią zrobić coś więcej, niż tylko powtarzać utarte slogany o skandalu. Wydawało mi się, że są momenty, w których umiemy i chcemy się zatrzymać, w których nasz egoizm, złość i wzajemna zawiść zniknie. Po sieci krąży film, w którym wirus się przedstawia przepraszając, że tak bardzo w nas uderzył zabierając nam tak wielu i tak wiele. Patrzę na twarze padniętych medyków walczących o każdego pacjenta i im wierzę, wierzę że robią wszystko co w swojej mocy. Patrzę też na zawzięte twarze wielu polityków chyba nieustannie, niestety, patrzących nadal z zachwytem w lustro.