107,6 FM

Szukałem "najbardziej skutecznej modlitwy" na swoje problemy

Marek: Dzwoni telefon. Z młodszym synem mam natychmiast jechać do szpitala, bo jego wyniki badań krwi są bardzo złe. Najpierw panika, wyrzuty w stronę Boga. Dlaczego...?

Do 33 roku życia nie dostrzegałem niczego złego w sobie i w swoim postępowaniu, bo też wszystko, co miało miejsce w moim życiu mieściło się w granicach normy przyjętej przez większość społeczeństwa. Niedzielna Eucharystia - obowiązkowo; Spowiedź - kilka razy do roku (z biegiem lat - coraz rzadziej). Jako dziecko byłem ministrantem, a kiedy skończyłem 15 lat miałem krótką przygodę z Katolickim Stowarzyszeniem Młodzieży. Szybko zresztą spotkania formacyjne ustąpiły miejsca młodzieżowej popkulturze. "Luźne" towarzystwo, imprezy mocno zakrapiane alkoholem, przesiadywanie w pubach.

Ożeniłem się, kiedy miałem 24 lata. Wkrótce urodził się nasz starszy syn, który dziś ma 12 lat. Praca, zwyczajne obowiązki, remont mieszkania. Codzienna troska o rodzinę, o zapewnienie jej materialnych wygód. I coraz mniej czasu spędzonego na rozmowie z najbliższymi. To zabawne, jak bardzo można oddalić się od siebie, będąc fizycznie tak blisko i cały czas wmawiać sobie, że "to przecież dla ich dobra". To zabawne, że mówiąc o sobie, że jest się chrześcijaninem, chodząc do kościoła, można nim w ogóle nie być (chodzi za mną zdanie, które usłyszałem na kursie Alfa: "To tak, jakby siedzenie w McDonaldzie sprawiło, że staniesz się hamburgerem").

W tamtym czasie trwałem w przekonaniach, które dalece odbiegały od nauki Chrystusa. Chciałem sterować swoim życiem po mojemu i nie było w nim miejsca na działanie Panu Bogu. Niszczyłem relacje przez piętnowanie, osądzanie, krytykowanie, zaniedbanie więzi z najbliższymi - z tymi, których dobro, w moich słowach, zapewnieniach i teorii, było dla mnie podobno takie ważne.

To był koniec

Ile może wytrzymać małżeństwo, o które się nie dba? Do którego nie zaprasza się Jezusa, żeby mógł wszystko naprawiać i uzdrawiać, a polega się jedynie na własnych siłach? Po 9 latach i 8 miesiącach usłyszałem słowa, które dla mojego małżeństwa były jak wyrok bez odwołania. Wyrok, który przekreślił wszystkie moje plany. Wtedy myślałem, oto 9 lat mojego życia straciło sens. I dopiero wtedy, kiedy znalazłem się w punkcie, w którym zrozumiałem, że nic po ludzku nie mogę zrobić - upadłem na kolana.

Najgorszą chwilę mojego życia, po kilku latach, mogę paradoksalnie nazwać najlepszą - z punktu widzenia szansy na zbawienie i na odnalezienie prawdziwego sensu życia; odnalezienie Tego, bez którego zbawienie nie jest możliwe. To nie był moment, kiedy objawił mi się Jezus; to nie była chwila, w której wszystko zrozumiałem ani czas, kiedy wszystko przestało się walić. To była chwila, w której pojąłem, że sam nic nie znaczę, kiedy pierwszy raz w życiu poczułem prawdziwą bezsilność.

Myślę, że Jezus uśmiechał się wtedy patrząc i słuchając, jak próbowałem wynegocjować z nim naprawienie mojego życia, na moich własnych warunkach. Te wszystkie obietnice, za które miał odwrócić skutki moich błędów i lat zaniedbań. Te wszystkie modlitwy, które z takim namaszczeniem wypowiadałem. I szukanie w Internecie "najbardziej skutecznej modlitwy".

Święci na start

Mimo tego tandetnego startu, rozpoczęła się najpiękniejsza podróż mojego życia. Odkrywanie wiary, odkrywanie Jezusa, ale także odkrywanie opieki i wstawiennictwa świętych. Tutaj zamieszczam lokowanie produktu. Święta Rita pewnie, by mi nie darowała, gdybym nie "zareklamował" jej ogromnej pomocy przy zrywaniu z nałogami i zawierzeniu się Jezusowi; święty Antoni, który tak wspaniałe pomaga mi trwać w czystości, choć miałem z tym problem od młodzieńczych lat; święty Józef, któremu tak wiele już zawdzięczam, a który w myślę ma jeszcze wiele do zrobienia, aby nauczysz mnie bycia dobrym ojcem i prawdziwym facetem. No, i przede wszystkim Miriam (uwielbiam tę wersję imienia Maryi). Nie do opisania jest siła Nowenny Pompejańskiej, która tak mocno zbliża człowieka do Matki.

Po miesiącu miotania się i szukania "najbardziej skutecznych modlitw", zrobiłem w końcu to, co powinienem był zrobić jako młody chłopak - zawierzyłem się Jezusowi. Tak naprawdę, w całkowitej szczerości i oddaniu serca. Kiedy oddajesz Jezusowi wszystko, ale tak naprawdę WSZYSTKO, zaczynają się dziać rzeczy cudowne. Wtedy doświadczyłem we własnym życiu tego momentu, którego doświadczyli uczniowie, kiedy Jezus uciszył burzę na jeziorze. A później zacząłem odczuwać działanie Ducha Świętego, bo pojawiła się we mnie tęsknota, pragnienie Boga, pragnienie poznawania Go, przebywania z Nim. I pragnienie przebywania z ludźmi, z którymi mógłbym to wszystko przeżywać.

Zacząłem się modlić, by Duch Święty pomógł mi znaleźć moje miejsce w życiu, w Kościele, w tej nowej  rzeczywistości, w którą się zanurzałem. Kilka tygodni później, po niedzielnej Eucharystii, podszedł do mnie człowiek, o którym praktycznie nic nie wiedziałem i zaprosił mnie do Wspólnoty Dorosłych Ruchu Światło-Życie. Miał takie poczucie, że powinien mnie zaprosić, choć mnie wtedy zupełnie nie znał...

Życie dzielę z Jezusem

Dziś mija półtora roku od pierwszego spotkania na wspólnej modlitwie. Nie mam słów, by opisać ile ta wspólnota, nasza wspólna wtorkowa modlitwa, ci wszyscy ludzie pachnący Jezusem, z którymi mogę przebywać, ile to wszystko daje siły i motywacji.

Dzwoni telefon: z młodszym synem mam natychmiast jechać do szpitala, bo jego wyniki badań krwi są bardzo złe. Najpierw panika, wyrzuty w stronę Boga - dlaczego znowu nas to musi spotykać (Nikoś ma jednostronne porażenie mózgowe), a potem wzrok utkwiony w obrazie Jezusa Miłosiernego i krótka chwila modlitwy: Jezu ufam Tobie. W moim sercu rodzi się wiara i pewność, która nie pochodzi ode mnie. W szpitalu kolejne pobieranie krwi i kolejne badania. Lekarka mówi, że coś się nie zgadza, bo wyniki badań odbiegają bardzo od tych z rana. Zleca kolejne badanie - wyniki są jeszcze lepsze, niż te sprzed godziny. Jedziemy do domu. Chwała Bogu! To tylko jedna z wielu historii, o których mógłbym opowiadać godzinami, a które sprawiają, że jestem pewien drogi, którą idę i staram się wykorzystywać każdą okazję, żeby opowiadać o tym innym ludziom.

Jezus nie stworzył dla mnie nowej cudownej rzeczywistości i zdarzają się gorsze dni, błędy i potknięcia, bo Jezus nie obiecywał, że ich nie będzie. Ale On jest we wszystkim razem ze mną blisko, daje siły i błogosławi. Wiem na pewno, że On mnie kocha i mimo tego. że często pojęcie "najlepszego" nie zgadza się z moim wyobrażeniem, to przyjmuję z wiarą to, co Bóg daje. Wiele razy już się przekonałem, że to, co dostaję od Niego, zawsze jest sto razy lepsze, niż moje pragnienia i roszczenia. A życie osobiste? No cóż, dla mnie przestało być "osobiste", bo dzielę je z Jezusem. Na pytanie: co robić dalej, dostałem słowo, że mam trwać w modlitwie i czekać, a Jezus daje mi siłę do wypełniania tego polecenia. Jezus do nas mówi, Jego słowo jest zawsze żywe. Możemy pytać Go, jak Przyjaciela, a on będzie odpowiadał przez Pismo Święte, przez drugiego człowieka. Trzeba tylko chcieć słuchać i oddać Mu swoje życie. Nie trać czasu! Zrób to teraz. Gwarantuję, że to będzie najlepszy decyzja Twojego życia.

Marek Pelikan, tata Rafała i Nikodema


W każdą środę Wielkiego Postu publikujemy świadectwa ludzi, którzy swoje powołanie do świętości postanowili potraktować bardzo poważnie i realizować je w życiu codziennym.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy