Trudno nie zauważyć, że obecnie, na skutek zewnętrznych okoliczności i podyktowanych nimi decyzji władz, odebrano nam to, co dla nas najcenniejsze.
Trudno nie zauważyć, że obecnie, na skutek zewnętrznych okoliczności i podyktowanych nimi decyzji władz, odebrano nam to, co dla nas najcenniejsze. Dla jednych będzie to elementarne poczucie bezpieczeństwa, dla innych możliwość pracy albo uczestniczenia w Eucharystii. Bez względu jednak na osobiste preferencje, jedna rzecz pozostaje wspólna nam wszystkim – doświadczenie utraty. To doświadczenie może rodzić frustrację, dlatego dzisiaj w liturgicznym kalendarzu jest patron a propos. Ktoś, kto o traceniu - i to regularnym traceniu tego, co mu najdroższe - wiedział całkiem sporo. Kto wie, może to nawet najodpowiedniejszy orędownik na dziś? Urodził się ponad 1700 lat temu w Jerozolimie. Ponieważ pochodził z rodziny chrześcijańskiej, i to bardzo przywiązanej do wiary, już od najmłodszych lat zaprawiał się w ascezie chrześcijańskiej w jednym z klasztorów Palestyny. Jako 19-latek przyjął święcenia diakonatu, w wieku lat 29 otrzymał święcenia kapłańskie, a mniej więcej po kolejnych 4 objął stolicę biskupią w Jerozolimie. Oczywiście wybór ten musiał wcześniej zatwierdzić i zatwierdził: synod w Konstantynopolu, cesarz i papież. Nie minęły jednak 3 lata od sakry, gdy wraz z rokiem 351 nasz dzisiejszy patron skazany został po raz pierwszy na wygnanie. Dlaczego? Czyżby nie był gorliwym hierarchą? Wręcz przeciwnie, był stanowczo zbyt gorliwy – tak przynajmniej twierdził ariański metropolita Cezarei Palestyńskiej, Akacjusz, który przekonał cesarza, że biskup Jerozolimy jest heretykiem, bo głosi naukę o Trójcy Świętej. Miejscem zesłania dzisiejszego patrona przez długie 9 lat było rodzinne miasto św. Pawła, czyli Tars. Po tym czasie synod w Seleucji potępił arianizm i nasz święty mógł wreszcie powrócić do swojej owczarni. Spędził czas jakiś w Jerozolimie próbując uporządkować sprawy diecezji, ale arianie ponownie wymogli na kolejnym cesarzu wyrok skazujący go na banicję. Drugie wygnanie na szczęście trwało krótko, bo tylko parę miesięcy. Za to trzecie... no cóż z niego bohater tej historii już nie powrócił do swojej diecezji. Zmarł po 8 latach banicji 18 marca 386 roku, licząc sobie 71 lat życia. 38 lat był biskupem Jerozolimy, ale tylko 20 z nich spędził na katedrze – reszta to tułaczka. Czy zatem miał prawo czuć irytację, że zostało mu odebrane to, do czego był powołany? Że piękne dzieło umacniania Kościoła w Jerozolimie zostało przekreślone przez podstępy i zawiść innych? Oczywiście. Zamiast jednak rozpamiętywania tego, co utracił, nasz święty skupił się na tym, co ma ocalić. I tak oto w swojej spuściźnie literackiej zostawia po sobie dwie serie katechez: dla katechumenów i dla ochrzczonych. Jest to bodajże pierwszy systematyczny wykład nauki katolickiej i jeden z pierwszych traktatów o Najświętszym Sakramencie. Do najcenniejszych katechez zalicza się pięć katechez mistagogicznych, w których wykłada naukę Kościoła o chrzcie świętym, bierzmowaniu i Eucharystii. O tym, jak bezcenna okazała się ta wiedza, świadczy fakt, że człowieka, o którym mowa, w roku 1882 – to jest 1500 lat po jego śmierci - papież Leon XIII ogłosił doktorem Kościoła. O kogo zatem chodzi? O św. Cyryla Jerozolimskiego.