Zobaczyłem ostatni, ósmy sezon serialu „Gra o tron”. Oglądnąłem go z dużym opóźnieniem, bo wcześniej jakoś odstraszyły mnie mocno negatywne opinie fanatycznych miłośników serialu, którzy domagali się nawet, by nakręcić ostatni sezon raz jeszcze. Moja ocena nie jest aż tak bardzo surowa.
Ostatnie odcinki „Gry o tron” dają się zobaczyć i – nawet - zaakceptować, choć tak emocjonujące jak pierwsze sezony na pewno nie są. Trudno też nie dostrzec, że im bliżej finału filmowej opowieści, tym większa determinacja twórców serialu, by wielość splatanych wątków rozmaitych historii doprowadzić jakoś do końca. Jakby chcieli przekonać widzów, że wraz z końcem serialu, kończy się historia. Co do myśli jakie nachodziły mnie kiedy oglądałem finał starań i starć o tron wielkich rodów Starków, Lannisterów, Targaryenów i innych, to uderzało to, że nawet w obliczu śmiertelnego zagrożenia, które mogło zniszczyć cały ich świat, dawne swary i nienawiści, które rzucały ich przeciwko sobie, nic nie utraciły ze swej mocy. Wręcz przeciwnie – Cersei Lannister starała się wykorzystać zaangażowanie pozostałych rodów w walce o obronę wszystkich ludzi, by zagarnąć tytułowy tron dla siebie. A przecież gdyby oni przegrali, jej żelazny tron nie miałby żadnego znaczenia. Stawka w serialu „Gra o tron” była wielka: szło o władanie kilkoma – siedmioma, później sześcioma - królestwami. W realnym świecie, w którym próżno szukać nie ma smoków i magii, jak w powieściach fantasy George’a R. R. Martina, które zamieniono w ten niezwykle popularny serial, stawką nie są królestwa. Ale i w naszym świecie toczą się polityczne i niekiedy zbrojne boje, a stoją za nimi niemałe ambicje i wcale nie mniejsze interesy. Stawka w walce o władzę też nie jest aż tak wysoka, jak w „Grze o tron”. Nie idzie wszak o panowanie nad światem, lecz o mniejsze, ale za to realne cele. Otóż i w tych przypadkach motyw gry, która miałaby sygnalizować przyjętą w walce o władzę strategię działania – zdaje się bardzo popularny. Choć wielu polityków na co dzień preferuje zwykle futbol, czyli kopaną, to bardziej elegancką metaforą uprawianej przez nich politycznej gry są dla nich samych szachy. Zobaczmy jak wygląda to na naszym podwórku. Czytam artykuł Wojciecha Czuchnowskiego reklamowany jako „rozgrywka z władzą”. Jego bohater, były sędzia Wojciech Łączewski, przedstawiony został na ozdabiającym artykuł zdjęciu jako gracz przy szachownicy. Partia szachów, którą ma rozegrać, dopiero się zaczyna. Figury rozstawione są w pozycji wyjściowej. No cóż, tyle, że figury poustawiane są nie tak jak powinny, postawiono je niezgodnie z regułami – ot, skoczek z gońcem „zamienili się” miejscami. I przypomniało mi się przy tej okazji inne zdjęcie, tym razem zdjęcie z książki. Idzie o „Alfabet braci Kaczyńskich” autorstwa Michała Karnowskiego i Piotra Zaremby. Otóż zamyka książkę zdjęcie jednego z braci Kaczyńskich, przy szachownicy, w zaawansowanej już mocno fazie szachowej partii. Jak zauważył Jerzy Pilch „Ma to być zapewne silna, finałowa metafora. Nie trzeba być jednak arcymistrzem, by zauważyć, że grający Kaczor albo wykonuje fatalny ruch, albo ratuje się przed fatalną sytuacją. Ewentualności, że za tym ruchem jest przygotowany plan jakiejś finezyjnej i dalekosiężnej rozgrywki – na szachownicy nie widać” (Jerzy Pilch, Pociąg do życia wiecznego, Warszawa 2007, s.195). Wspominam tu dwa przypadki, celowo wzięte z dwu stron polsko-polskiej barykady. A czynię tak z dwu powodów. Po pierwsze, żeby na tym, tak, przyznaję, mikrym przykładzie wskazać bylejakość polskiej sceny politycznej, w tym zwłaszcza bylejakość jej prezentowania publiczności, elektoratowi, suwerenowi, jak tam chcecie. Politycy i obsługujący ich dziennikarze nie musza się dla swojej klienteli starać. I jakoś o tym wiedzą. Ale jest i drugi powód. Bardziej istotny. Otóż z tej bylejakości przedstawienia polityków przy szachownicy wyziera prawdziwy obraz polsko-polskiej walki o władzę. Jak to zanotował Stefan Kisielewski, Kisiel, w swoich „Dziennikach”, charakteryzując metody polemiczne Antoniego Słonimskiego: „Ja mu proponuję partię szachów, a on zrzuca figury i majchrem we mnie”. Jeśli coś się zmieniło, to tylko tyle, że teraz partię szachów proponuje się tylko na zdjęciach – w realu pozostaje coś jak wolna amerykanka, wszystkie chwyty dozwolone, róbta, co chceta.