Niedawno znajomy lekarz opowiedział mi historię ze swojego oddziału. Jako pacjent trafił tam stary profesor, który przez lata pracował w tym miejscu. Po kilku dniach zaczął narzekać na brak empatii, niewrażliwość lekarzy, którzy nie tak dawno byli jego asystentami i obserwowali jak on sam odnosił się do chorych. A zachowywał się tak jak oni teraz. Leczeni przez niego nie raz musieli się przebijać przez barierę obojętności, a nawet złośliwości. - Sam sobie ich tak wychował a teraz narzeka - podsumowywali sytuację koledzy po fachu.
Na codzień zapominamy, że młodsi nieustannie patrzą na to, co robimy ze swoim życiem. Niejednemu wydaje się, że instytucja mistrza przeszła już do lamusa. Bo starość to często problem wstydliwy, do ukrycia za drzwiami domów seniora, a nie czas nobilitowany, w którym starzec-mędrzec dzieli się doświadczeniem z innymi.
Spójrzmy jednak na nią z perspektywy wieku mówiącego, że ktoś z nas jest już stary. Nastolatek nazwie starcem czterdziestolatka. Dlatego w głowie powinna nam się zapalić lampka sygnalizująca, że niezależnie od wieku możemy stać się mistrzami bądź anty-mistrzami dla młodszych od nas. Oni mają prawo myśleć, że już coś przeżyliśmy więc jakąś wiedzę na temat materii życia mamy. No i nas naśladować…
Kilka dni temu poznałam bardzo aktywną na polu zawodowym i społecznym panią Małgorzatę Dąbrowską, businesswomen, coacha, założycielkę „Boskiego Biznesu” - stowarzyszenia kobiet kierujących się katolickimi wartościami. Powiedziała mi, że czwórka jej dzieci, zawsze była pierwszym sprawdzianem czy to co robi ma sens.
- Dzieci zawsze widzą najwięcej i to one najbardziej weryfikują czy to co mówię jest zgodne z tym co robię - stwierdziła. - Rozliczają mnie najbardziej i to bardzo dobrze.
Jedno to zrozumienie, że potencjalnie możemy być dla innych mistrzami. Drugie to ułożenie sobie hierarchii rad, które otrzymaliśmy w spadku od innych, którzy już wiedzą.
Mój nieżyjący już dziadek Stanisław Szkoc, przez 58 lat nauczyciel, dwukrotnie uratował tonące dzieci. Za drugim razem, kiedy wyciągnął idącego na dno dzieciaka spod kry lodowej, ledwie co sam uszedł z życiem. To był środek dawnej, mroźnej zimy, kilkanaście stopni poniżej zera, a on sam był już po siedemdziesiątce. Kiedy wyłowił z odmętów tonącego i zarzucił go sobie na plecy poczuł, że i jego ciągnie w dół. Polecił uczniom ze swojej klasy, żeby powiązali paski do spodni i rzucili mu je jak linę asekuracyjną. To zabezpieczenie pomogło mu w wydostaniu się z topieli. Kiedy potem dziennikarz na potrzeby pisanego przez siebie materiału zadał dziadkowi pytanie: „Dlaczego pan to zrobił?” usłyszał odpowiedź: „Bo cenię życie”. A gdy zdziwiony powtórzył je, otrzymał dopowiedzenie: „Właśnie dlatego”.
Artykuł o dziadku nosił tytuł „Człowiek który wie”. Mistrzowie to ci, którzy wiedzą. Ważne, żeby przede wszystkim znali prawdę, o której tak dobrze wiedział mój dziadek Stanisław.
Barbara Gruszka-Zych.