A co, jeśli doczekamy tych czasów? Jeśli casus udzielania święceń kapłańskich diakonom stałym przyjmie się również w Europie?
Wszak niektórzy uważają, że zakończony niedawno Synod do spraw Amazonii daje możliwość precedensu, z którego szybko skorzystają niektóre europejskie episkopaty – na przykład niemiecki. Powraca więc idea wyświęcania na kapłanów tak zwanych viri probati – sprawdzonych w małżeństwie, doświadczonych mężczyzn, którzy, jako mężowie i ojcowie rodzin mogliby zostać dopuszczeni do niektórych czynności kapłańskich. Czy to rzeczywiście koniec świata, rozwodnienie doktryny Kościoła i sprzeniewierzenie się apostolskiej tradycji? A może początek nowej schizmy w Kościele?
Przeczytaj także:
Od razu dopowiem – nie jestem zwolennikiem idei udzielania święceń kapłańskich żonatym mężczyznom. Widzę plusy i minusy takiego rozwiązania (z przewagą minusów), jednak gdyby Kościół poszedł tą drogą, nie będzie to dla mnie powód do dramatu. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię. Najpierw jednak pewna uwaga wstępna: poważniejszym problemem od malejącej obecnie liczby powołań jest marna jakość kapłaństwa wielu spośród już wyświęconych prezbiterów. Myślę, że jest to między innymi efekt długich lat różnego rodzaju błędów i zaniedbań, a także pielęgnowania klerykalizmu – zarówno przez duchownych, jak i przez świeckich. Przyzwyczailiśmy się więc od bardzo dawna – także w Kościele w Polsce – do budowania i podtrzymywania obrazu księdza jako wszystkorobiącego, omnipotentnego i wszechuzdolnionego duchowego herosa, który wiedzę, kompetencje i wszelkie umiejętności otrzymuje nieomal w sposób wlany wraz ze święceniami i w związku z tym należy mu się szczególna estyma oraz uznanie za niekwestionowany autorytet. Część księży taki obraz ochoczo podjęła i tak rozgościła się w jego mamiącej ułudzie, że za żadne skarby nie chciałaby go już porzucić, nawet zdając sobie sprawę z tego, że znaleźli się w zabójczej dla ich kapłaństwa pułapce. Inni z kolei, wyczuwając niebezpieczeństwo, zdołali postawić sobie i fałszywym narracjom rozsądne granice. To właśnie jest ta zdrowa i – jestem o tym przekonany – większa część kapłanów. Dla nich zresztą celibat nie jest zazwyczaj największym problemem. A my, świeccy? Nam w wielu wypadkach wygodniej było pielęgnować nadwartościowy i zwalniający z odpowiedzialności za Kościół obraz podziwianego przez wszystkich kapłana-herosa. Tak było nam na rękę. W gruncie rzeczy nasza rejterada na z góry upatrzone, komfortowe pozycje stanowiła jednak ukrytą formą opresji – przemocowego nadużywania kapłanów z ukrytym komunikatem w tle: spróbuj nie podołać, spróbuj zawieść, musisz sobie poradzić, musisz być przykładem. Wielu nie podołało. Owszem, nie tylko dlatego, że zbyt wiele od nich oczekiwaliśmy. Trudno pominąć takie przyczyny jak samotność, przemęczenie, brak wsparcia i braterskiej pomocy w kapłańskim środowisku, niezrozumienie a nawet mobbing ze strony przełożonych, itd. Nie zmienia to jednak faktu że mamy dziś wśród księży pewną część tych, którzy właśnie dla takiego nadwartościowego obrazu oraz z innych jeszcze nieuporządkowanych pobudek w kapłaństwo poszli, a Kościół nie zdołał należycie zweryfikować ich powołania. W pewnym momencie ten stan musiał się odsłonić.
Odwiedź Aleksandra Bańkę na Facebooku.