Dzięki Bogu już po wyborach. Może nareszcie wrócimy do jakiejś społeczno towarzyskiej normalności i skończy się już to przedwyborcze mamienie nas obietnicami, kto da więcej, albo kto więcej zlikwiduje, albo kto bardziej skręci w prawo, a kto w lewo.
Może też i media wrócą do pewnej informacyjnej normalności przestając już podbijać to emocjonalne rozgrzanie i zaczniemy znów dowiadywać się, co się nie tylko w dość odległym świecie, ale też i w Europie dzieje.
Co mam na myśli? Otóż ostatnimi dniami w tym przedwyborczym amoku umknęła mainstreamowym stacjom i portalom, albo po prostu dość świadomie przykryta została, informacja o ostatnich protestach we Francji.
Mniej więcej tydzień temu na ulice Paryża wyszedł, jak podają organizatorzy kilkusettysięczny tłum, żeby zaprotestować przeciwko planowanemu rozszerzeniu prawa do technik wspomaganego rozrodu, w tym zapłodnienia in vitro, na związki lesbijskie i kobiety niebędące w związkach. Innymi słowy chodzi o „in vitro bez ojca”. I jak zapowiedziała minister sprawiedliwości, w nowym akcie urodzenia pojawi się też nowa rubryka: matka 1 i matka 2.
Wśród uczestników tych protestów były tak osoby starsze, jak i pary z małymi dziećmi, byli prawicowcy ze Zjednoczenia Narodowego i centroprawicowi Republikanie, byli katolicy, Żydzi i muzułmanie. Na transparentach widać było hasła: "Gdzie jest mój tatuś?", "Każdy potrzebuje ojca" oraz "Wolność, równość, ojcostwo", w którym wyraźnie słychać było to z czasów rewolucji francuskiej.
Ta sztandarowa deklaracja Emmanuela Macrona z kampanii prezydenckiej jest w moim przekonaniu nie tylko sprawą samych Francuzów. Ona wykracza daleko poza widzimisię jednego społeczeństwa, czy państwa i dlatego nie rozumiem, czemu wokoło tego tak cicho.
Bo według mnie powinno być głośno, nawet bardzo głośno.
Rzecz jasna uzasadnieniem tego pomysłu ma być prawo do dziecka. Prawdę mówiąc nie wiem, czy dziecko, osoba w ogóle może być przedmiotem czyjegoś prawa, chyba że… W tym prawo do dziecka pobrzmiewa mi bowiem taka sama logika, jak w prawie do pracy, wypoczynku, czy urlopu. A jeśli tak, to idzie za tym i musi iść nic innego, jak tylko urzeczowienie tego dziecka. Bo bez tego urzeczowienia trudno byłoby jednak uzasadnić, że człowiek może mieć prawo do posiadania człowieka. Taka logika, tak mi się przy najmniej zdaje, ma początek w zakwestionowaniu początku człowieka od samego poczęcia. Jeśli więc człowiekiem nie jest się od samego poczęcia, to mogę też sobie rościć prawo do tego, kiedy jeszcze człowiekiem, osobą on nie jest.
W tych konkretnych przypadkach, to prawo do posiadania dziecka musi też przynieść tym dzieciom, z automatu doświadczenie półsieroctwa od samego początku, i to z wyboru ich matek. Nie wiem, czy prawo do osobistego zaspokojenia może być opłacone czyimś półsieroctwem? To już chyba zbyt daleko idący egoizm.
Na transparentach widać było też słowa: tatuś, ojciec. No właśnie. To zaspokojenie prawa do dziecka jest nie możliwe bez mężczyzny, bez ojca. A jeśli tak, to tu miejsce mężczyzny zostaje ograniczone do roli… dostarczyciela plemników. I tu też mamy tę samą logikę urzeczowienia, uprzedmiotowienia człowieka, mężczyzny. To nie on jest potrzebny, tylko to czego ja nie mam, a bez czego jednak nie mogę zaspokoić swojego prawa. Ciekaw jestem, czy francuskim panom taka rola pasuje?
Jeśli Francuzom i pokoleniom Europejczyków wyrosłym na haśle: Wolność, równość, braterstwo jest ono jeszcze bliskie, to nie lekceważyłbym tej zamiany słowa braterstwo na ojcostwo. Bo tak naprawdę nie ma braterstwa bez ojcostwa. Chyba, że idzie już o urzeczowienie wszystkich międzyludzkich relacji, związków i uczuć?
Przeczytałem też, że według przeprowadzonych przez IFOP badań, sprzeciwia się temu 82% Francuzów. A w zwołanych przez prezydenta stanach generalnych przeciw nowemu prawu wypowiedziało się ponad 90% uczestników.
I w kontekście tego zderzenia wyborczej obietnicy z opinią społeczną przypomniał mi się cytowany już Bierdiajew i jego krytyczne myśli o demokracji. Pisze w swoim „Nowym średniowieczu o niej tak: Demokracja nie daje żadnej gwarancji, że wola narodu będzie skierowana ku dobru (..) nie przypuszcza nawet, by wola narodu mogła skierować się ku złemu, że większość może bronić nieprawdy i fałszu, a prawda i rzeczywistość może stać się udziałem niewielkiej mniejszości. (…) Autokratyczna większość może gwałcić ludzkie sumienie, może pozbawić ludzkiej wolności. (…) Pozostaje tylko mechaniczne zsumowanie woli większości i mniejszości. Staczają walkę partie, klasy społeczne i grupy i jedność jest tylko wypadkową tej walki.
O tym, że demokracja, ta w dzisiejszym wydaniu przeżywa kryzys, erozję, nawet cywilizacyjny zakręt wiemy dobrze, bo to widzimy, a czasem czujemy też na własnej skórze. Gdybym jednak miał się pokusić o diagnozę, czemu tak jest, to powiedziałbym, że z tego samego powodu, z urzeczowienia tych, którym ma służyć, z urzeczowienia społeczeństwa i poszczególnych obywateli i zaślepienia sama sobą.
Tylko kto i jak, ma i mógłby ją uzdrowić?