Komary, mokradła i świnie. No i oczywiście ktoś, kto je musi wypasać. A potem wraca do biednej chałupy, je ze swoimi rodzicami ubogi obiad, idzie spać. I tak dzień w dzień, za wyjątkiem niedzieli. Nic dziwnego, że nasz dzisiejszy patron jako nastolatek szczerze swojego życia nie znosił.
Komary, mokradła i świnie. No i oczywiście ktoś, kto je musi wypasać. A potem wraca do biednej chałupy, je ze swoimi rodzicami ubogi obiad, idzie spać. I tak dzień w dzień, za wyjątkiem niedzieli. Nic dziwnego, że nasz dzisiejszy patron jako nastolatek szczerze swojego życia nie znosił. I z zazdrością patrzył na ludzi którym się powodzi. Taki właściciel ziemski. Albo tylko kapłan. Ci to mieli życie. A co, oprócz świń do wypasania, miał Wincenty? Nic. Ale był bystry i zdeterminowany, by zmienić swój los. I miał trochę szczęścia, bo tę determinację dostrzegł ów właściciel wypasanej trzody i wysłał chłopca na naukę do franciszkanów. Bohater naszej dzisiejszej historii od razu zrozumiał, że wygrał los na loterii, bilet do lepszego życia. I nie zamierzał go zmarnować. Trafił do szkoły. Żeby ją opłacić dawał korepetycje swoim bogatszym, ale leniwym kolegom. A gdy w odwiedziny do niego przyszedł ojciec, Wincenty nie wyszedł mu na spotkanie. Przecież radykalnie odciął od starego życia. Poszedł za to na studia i był tak skupiony na celu, jaki sobie postawił – nigdy więcej nie zaznać biedy - że już jako 19-latek został wyświecony na kapłana. A potem... potem był Rzym. Rzym, w którym nasz patron czuł się jak ryba w wodzie, miał bowiem niezwykły talent do pozyskiwania sobie ludzi. Jak sam po latach wyznał, znalazł się w tyglu ambicji i przebiegłości. Z Rzymu trafił na królewski dwór we Francji. Pozyskał zaufanie królowej, Katarzyny de Medicis. W krótkim czasie został mianowany jej osobistym kapelanem, jałmużnikiem i zarządcą Szpitala Miłosierdzia. Ksiądz Wincenty mógł być z siebie dumny i był. Z miejsca w którym się znajdował nie straszył go już widok wypasanych za młodu świń. Ale akurat wtedy, w święto Nawrócenia św. Pawła Roku Pańskiego 1617 wezwano go do pewnego chorego. Chorego, który tak jak ks. Wincenty cieszył się opinią porządnego i szanowanego. Gdy dzisiejszy patron odszedł w końcu od jego łoża śmierci, był do głębi poruszony tym, co zrobił Bóg. A Bóg, w osobie tego człowieka, w czasie ostatniej spowiedzi, opowiedział mu o tym, że można żyć na pozór porządnie. Że całe życie można udawać kogoś innego. I że ratuje nas nie to, co wydarliśmy życiu swoimi rękami, tylko miłosierna miłość Boga. Jestem tylko biednym chłopem, który pasał świnie. Księdzu Wincentemu a Paulo zrozumienie tego zajęło 36 lat życia. Kolejne niemal 40 postanowił oddać Bogu, wychodząc do tych, od których uciekł, do ubogich i pokrzywdzonych. Dla nich powołał Zgromadzenie Księży Misjonarzy. Za nimi, jako członek Królewskiej Rady, wstawiał się u wielkich tego świata. Wincenty a Paulo zmarł w 1660 roku w opinii świętości. Jednak do późnej starości wspominał z bólem, że największy grzech popełnił za młodu. O co chodziło? O wyparcie się biedaka, który przyszedł do niego pewnego dnia w odwiedziny. O odrzucenie swojego własnego taty.