Warszawa stała w ogniu walki już od ponad miesiąca. Zmasowane natarcia kolejnych niemieckich oddziałów raz za razem uszczuplały siły powstańców. Zacięta walka toczyły się o każdy dom i każdą barykadę. A w szpitalu polowym, zorganizowanym w piwnicach firmy "Alfa-Laval" u zbiegu ulic Tamka i Smulikowskiego, przybywało rannych.
Oprócz nieustannej krzątaniny personelu medycznego, pośród potrzebujących dało się dostrzec także mężczyznę w dominikańskim habicie. Gdyby, pomimo odgłosu nieustannych wybuchów i strzałów, skupić na nim uwagę przekonalibyśmy się, że opiekuje się rannymi, rozmawia z nimi, udziela im sakramentów. W tym bezkresie wojennego chaosu wydaje się być jedyną oazą spokoju. Ale choć zupełnie nie pasuje do tego ogarniętego pożogą świata, nie można o nim powiedzieć, by go nie znał. Wyrósł w patriotycznej atmosferze, a jako student lwowskiej politechniki, która zresztą ukończył jako inżynier architekt, brał udział w obronie Lwowa w roku 1920. Za męstwo okazane na polu bitwy został nawet odznaczony Krzyżem Walecznych. Ale to nie wojaczka, ani świeckie życie, ani zawodowa kariera pociągała go w życiu najbardziej. Uświadomiły mu to jasno wakacyjne kursy katolickiego stowarzyszenia młodzieży, które współorganizował. Tak trafił do dominikanów, a następnie - już jako zakonny ojciec - do Warszawy, gdzie zgodnie ze swoim zawodowym wykształceniem był odpowiedzialny za budowę nowego klasztoru na Służewie. A potem, no cóż... potem wybiła godzina W i nasz dzisiejszy patron trafił w sam środek walk. Ponieważ wybuch powstania zastał go poza klasztorem, a droga powrotna została odcięta, zgłosił się do dowództwa walczącego na Powiślu III Zgrupowania AK "Konrad" i został kapelanem powstańców. Jego domem był teraz wspomniany już wcześniej szpital polowy u zbiegu ulic Tamka i Smulikowskiego. Jednak nocą z 5 na 6 września powstańcy zostali zmuszeni wycofać się do Śródmieścia. Szpital ewakuowano. Jedynymi, którzy w nim pozostali byli najciężej ranni żołnierze, kilka osób z personelu medycznego i nasz dzisiejszy patron. Po wkroczeniu oddziałów niemieckich, sanitariuszki zostały wyprowadzone z piwnic i pozwolono im odejść. A co zrobił bohater tej historii? Jak przekazał jeden ze świadków, "łagodnie się uśmiechnął i powiedział, że szkaplerza nie zdejmie i rannych, którzy są zupełnie bezradni i unieruchomieni w łóżkach nie opuści". Niemcy zatrzymali go więc w szpitalu. Około godziny czternastej, 6 września, został rozstrzelany wraz ze wszystkimi ciężko rannymi powstańcami. Czy wiecie państwo kogo dzisiaj wspominamy? Bł. Michała Czartoryskiego, dominikanina.