Znamy wszyscy określenie : pójść w czyjeś ślady. I wiemy, że może mieć ono różny wydźwięk. Wszystko zależy od tego, gdzie te czyjeś ślady prowadzą. Bo mogą prowadzić na bezdroża, albo do bardzo konkretnego celu.
W przypadku dzisiejszego patrona tym celem okazała się, na przykład, chwała nieba. Zanim jednak do tego doszło, w jego życiu musiał pojawić się najpierw ten, kto ów ślad wyznaczy. Zanim jednak automatycznie odpowiecie państwo, że to Chrystus, warto przypomnieć, że i do tego Chrystusa ktoś nas musi doprowadzić. Dla bohatera dzisiejszej historii, który urodził się w Aleksandrii ok. 380 roku, tym kimś był jego rodzony wuj, Teofil. Znany pisarz kościelny, po którym odziedziczył zresztą ognisty, pełen żaru i zaangażowania polemiczny styl mówienia i pisania. Był on niezbędny w walce z błędnowiercami, których w tamtym czasie, to jest w wieku V, doprawdy nie brakowało. Najlepszym przykładem tego był słynny synod "Pod Dębem", w którym dzisiejszy patron uczestniczył razem ze wspomnianym wujem. Oto na ich oczach heretycy, dzięki swojej przewadze i poparciu cesarza, podnieśli rękę na prawowitego patriarchę Konstantynopola. Nic więc dziwnego, że po takiej lekcji dzisiejszy święty stał się nieprzejednanym głosicielem prawowierności. A jego głos stał się tym mocniejszy i powszechniej słyszany, gdy w roku 412 zasiadł na stolicy aleksandryjskiej, właśnie po śmierci swego krewnego, czyli Teofila. Jako biskup dzisiejszy patron wypowiedział nieubłaganą walkę Nestoriuszowi, ówczesnemu patriarsze Konstantynopola, który w Chrystusie widział dwie odrębne osoby, a Maryi odmawiał przywileju Boskiego Macierzyństwa. By postawić tamę rozprzestrzenianiu się tych poglądów w Kościele, bohater naszej dzisiejszej historii wymógł na papieżu, św. Celestynie I, zwołanie do Rzymu synodu, na którym potępiono naukę Nestoriusza, a herezjarchę uroczyście wykluczono z Kościoła. Dzisiejszy święty zrobił nawet coś więcej - skłonił ówczesnego cesarza, by w porozumieniu z papieżem zwołał sobór do Efezu. I na tym trzecim soborze powszechnym w dziejach Kościoła obronił tytuł, którym odtąd będzie nazywana Maryja – Theotokos, Boża Rodzicielka. W efekcie, w 431 roku, w czasie czwartej i piątej sesji soborowej, około 200 biskupów podpisało deklarację, że tytuł ten Maryi się należy, a prawda, która to przekonanie Kościoła wyraża, jest odtąd dogmatem wiary. Jak można się domyślać, zwolennicy nestoriusza nie mogli darować dzisiejszemu patronowi takiego zwycięstwa. Zdołali nawet, dzięki swoim wpływom, doprowadzić na jakiś czas do jego wygnania. Ale ostatecznie bohater tej historii wrócił na swoją biskupią stolice i pełen zasług zmarł 27 czerwca 444 roku. Czy wiecie państwo kogo wspomina dzisiaj Kościół? Św. Cyryla Aleksandryjskiego, o którym papież Pius XI 1500 lat później powiedział, że to największy obrońca przywileju Boskiego Macierzyństwa Maryi.