Metafory dają spore pole do popisów. Oczywiście – są popisy i popisy. Metafory przyciągają uwagę nie tylko wówczas, gdy są przemyślane i efektowne.
Przeciwnie - mogą być pospolite i „grube”, ale i tak zdobywają rozgłos jeśli tylko staną się dla czytelników, słuchaczy z pospolitych powodów atrakcyjne, albo dla bohaterów metafory – wystarczająco obraźliwe. Ad rem. Pretekstem dla mojej dzisiejszej felietonowej refleksji jest mocno nagłośnione wystąpienie Leszka Jażdżewskiego, redaktora naczelnego pisma „Liberté!”. A w zasadzie metafora, którą Jażdżewski się posłużył i odbiór jaki miał krótki speech Jażdżewskiego na Uniwersytecie Warszawskim. A także i nieco później. Ten bardzo swoisty support przed - od dawna zapowiadanym - majowym wystąpieniem Donalda Tuska na UW nie wniósł do debaty publicznej niczego o czym wcześniej nie mówiono. Potwierdzają ten fakt komilitoni Jażdżewskiego i ci wszyscy znajomi – a także nieznajomi - którzy podzielają jego poglądy. Usłyszeli oni to, co – jak piszą na portalach społecznościowych – sami w prywatnych rozmowach i w mniej prywatnych internetowych wpisach powtarzali od dawna. Powtarzali często i głośno – i bynajmniej nie w podziemiu. Jeśli więc czytam głosy rozpływające się nad odwagą Jażdżewskiego, to jak rozumiem, tym wszystkim, którym ona tak bardzo zaimponowała szło o wykorzystanie przez niego okazji, którą wybrał dla swojego wystąpienia; a zatem – pośrednio - i o wybranie miejsca, w którym mógł swoje i nie tylko swoje poglądy upublicznić. O czasie wystąpienia już wspominałem – Jażdżewski miał zapowiedzieć wykład Tuska. Miejsce akcji - to Auditorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego. Według pedagoga, profesora Bogusława Śliwierskiego Jażdżewski mówiąc to, co mówił, zanieczyścił uniwersyteckie powietrze. Według dziennikarza, Tomasza Raczka wystąpienie to było jak podłączenie do butli z tlenem. Tak więc, jak widać, reakcje na support Jażdżewskiego były bardzo zróżnicowane. Ale ich zróżnicowanie dziwić może zwłaszcza wówczas, gdy spojrzeć na nie jak prezentowały się rozciągnięte w czasie. I otóż w Auditorium Maximum przyjęcie wystąpienia Jażdżewskiego było ciepłe, pełne zrozumienia, godne ludzi Zachodu, którzy, jak przypomniał Tusk, uśmiechają się chętnie. O tym wiemy – powoływano się na to zjawisko tłumacząc zachowania tłumacząc chociażby przypadek Jeana-Claude’a Junckera, przewodniczącego Komisji Europejskiej. Dzień później było już z odbiorem wystąpienia Jażdżewskiego nieco dziwniej – wkradło się trochę niekonsekwencji. I tak dzień po imprezie w Auditorium Maximum, ba, siedzący wówczas obok Jażdżewskiego, lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz ogłosił: „Nie ma naszej zgody na obrażanie wspólnoty (Kościoła). Będziemy tego bronić niezależnie od tego, jakich wykładów słuchamy i na jakiej sali. Każdy ma prawo głosić swoje poglądy, ale nie przeciwko drugiemu człowiekowi”. Tak powiedział lider ludowców na konwencji Koalicji Europejskiej w Białymstoku. Cóż, może warto przypomnieć Kosiniakowi-Kamyszowi, jednemu z liderów Koalicji Europejskiej starą mądrość – „nie ufaj swej pierwszej reakcji, może być uczciwa”. Oficjele Uniwersytetu Warszawskiego też po czasie przypomnieli publicznie o naruszeniu akademickich standardów i niestosownej retoryce Jażdżewskiego. Ale oprócz problemów z odbiorem wystąpienia Jażdżewskiego, jest też problem z interpretacją pewnej metafory - ze świniami w roli głównej. W rozmowie Jażdżewskiego z Piotrem Pacewiczem (Oko.press 6 maja) pada pytanie: „- Czy miałeś na myśli Kościół, czy rządzącą prawicę? Spieranie się z nimi porównujesz do taplania się w błocie ze świniami. Pada brutalne określenie, że >>świnia to lubi<<. Episkopat odczytał to jako >>przejaw nienawiści i piętnowania ludzi wierzących<<. Leszek Jażdżewski odpowiada – „Przypisywanie mi intencji obrażania ludzi wierzących to absurd. Kiedy mówię o Kościele mam na myśli instytucję Kościoła katolickiego, która pełni funkcje polityczne, a więc Episkopat i całą hierarchię”. Otóż mam pytanie do Leszka Jażdżewskiego. Mamy czasy w których – zwłaszcza gdy idzie o atakowanie Kościoła - odwaga niebywale staniała, a rozum niezwykle podrożał, więc może Jażdżewski uściśliłby kogo miał na myśli w swoim wystąpieniu mówiąc: „Ale rywalizacja na inwektywy i negatywne emocje z nimi nie ma sensu, dlatego że po kilku godzinach zapasów ze świnią w błocie orientujesz się w końcu, że świnia to lubi. Trzeba zmienić zasady gry”? Z nimi? Kto to są „oni”? I jeszcze – czy nie wyczuwa w swej metaforze świni, która lubi zapasy w błocie – inwektywy i negatywnych emocji, z którymi jak zapewnia nie chciałby Jażdżewski mieć przecież nic wspólnego. I na koniec – jakie niby nowe zasady gry chciał zaproponować swoją wypowiedzią „o zapasach w błocie, które świnia lubi?” Czy nie chciałby Jażdżewski wprowadzić takich nowych zasad w myśl, których on będzie mógł swoich oponentów obrzucać błotem – a oni powinni to w pokorze zmilczeć? W sukurs Jażdżewskiemu idzie przywoływany już publicysta „Dziennika Gazety Prawnej” Bartek Godusławski w artykule zatytułowanym „Łatwo podłożyć świnię, czyli co w wystąpieniach Jażdżewskiego i Tuska było najważniejsze”. Godusławski pisze: „Prawicowa sekta polskiej sceny politycznej, nie tylko ta wspierająca PiS, odebrała słowa o świńskich zapasach jako atak na Kościół, bo wybrzmiały po kilku minutach krytycznego wobec hierarchów Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce wystąpienia. Ale tylko ktoś o bardzo złej woli, kto nie słuchał wystąpienia Jażdżewskiego albo cynicznie przypisujący mu interpretację, która nijak ma się do rzeczywistości, mógł je odebrać jako adresowane do Kościoła. To robienie afery ze zdania, które było wyrzutem wobec całej klasy politycznej taplającej się w jałowej debacie”. Chciałoby się zapytać – czyżby? No cóż, może sam autor świńskiej metafory powinien odpowiedzieć jasno, o jakie świnie mu chodzi? I jeszcze – czy używanie tego rodzaju metafory nie jest przypadkiem mocno skoligacone z mową nienawiści?