Dziś kolejna rocznica objawień fatimskich. O tym czy potrzebujemy, a jeśli tak, to po co objawień prywatnych z ks. Grzegorzem Strzelczykiem rozmawia Wojciech Teister.
Wojciech Teister: Przychodzi do księdza człowiek, który mówi, że objawił mu się Pan Jezus i chce, żeby zrobić to, a to. Co mu ksiądz mówi?
Ks. Grzegorz Strzelczyk: Przede wszystkim słucham. I o tym doświadczeniu, i trochę o dotychczasowym życiu tej osoby. A potem zaczyna się proces rozeznania, czy to doświadczenie można uznać za autentyczne wezwanie Boże. Z tym że większość doświadczeń duchowych, w których ludzie rozpoznają wolę Bożą nie ma charakteru nadzwyczajnej „wizji”, a też właściwie zasługują na miano prywatnego objawienia. Bo idzie o to, że Bóg przez Ducha Świętego wciąż mówi do swojego ludu. Zarówno delikatne poruszenia na modlitwie, jak doświadczenia wizjonerskie wymagają procesu rozeznania, bo nieraz niełatwo je odróżnić od wytworów własnej wyobraźni, nie mówiąc już o pokusach…
Czym właściwie różni się objawienie prywatne od publicznego? Jaka jest ich wzajemna relacja?
Objawienie publiczne zaczęło się z doświadczeniem Abrahama i jego szczytowym etapem była osoba i działalność Jezusa Chrystusa. Dlatego mówimy, że etap objawiania „publicznego” zakończył się ze śmiercią ostatniego z apostołów. Odtąd już żadna zupełnie nowa rzeczywistość (np. że są cztery osoby w Trójcy) nie może zostać objawiona. Natomiast Duch Święty prowadzi Kościół do pełnego zrozumienia tego, co zostało objawione. Bo czasem trzeba dointerpretować to, co w Nowym Testamencie jest wieloznaczne. Z tego rodzą się dogmaty. I w tym procesie niemałą rolę odgrywa też doświadczenie duchowe wierzących. O „objawieniach prywatnych” możemy zaś mówić albo w sensie bardzo szerokim – wtedy każde doświadczenie duchowe prowadzące do jakiejś treści już nim będzie, albo w węższym, technicznym – gdy doświadczenie duchowe wiąże się z silnym przekonaniem osoby doświadczającej, że ma Kościołowi przekazać daną treść. Mamy tu właściwie do czynienia z pewną postacią charyzmatu proroctwa.
O Bożym Miłosierdziu mówiła zarówno Maria Franciszka Kozłowska jak i siostra Faustyna Kowalska. Jedna wylądowała poza Kościołem, drugiej objawienia uznano za autentyczne i dziś jest świętą. Co oznacza, że Kościół uznaje objawienia prywatne za autentyczne?
Kluczowa jest ocena treści. Stosuje się tu zwłaszcza zasadę „analogii wiary” czyli odnosi się to, co mistyk opowiada, jako pochodzące od Boga z treściami zawartymi w objawieniu publicznym. Wystąpienie formalne sprzeczności (herezji) wyklucza autentyczność przynajmniej części z tego doświadczenia. Kolejną stosowaną zasadą jest ocena owoców – w życiu osoby doświadczającej i w życiu tych, do których treści już dotarły. Jeśli działają ku nawróceniu, to jest to istotne wskazanie. Ostatecznie gdy Kościół uznaje jakieś objawienie, to mówi mniej więcej tyle, że treści w nim zawarte nie są niezgodne z objawieniem (więc można się nimi bezpiecznie posługiwać i prywatnie, i w publicznym życiu Kościoła) oraz że wszystko wskazuje na to, że doświadczenie dokonało się za sprawą Boga. W efekcie treść objawienia prywatnego staje się jednym z pomocniczych źródeł teologii. I ktoś może się nim posłużyć bezpiecznie jako źródłem pobożności – pod warunkiem, że będzie pamiętał o tym, że teksty objawień prywatnych są ludzkimi tekstami o doświadczeniu Boga i jako takie powinny być interpretowane (objawienie prywatne nie jest słowem Bożym).
Po co Pan Jezus objawił się siostrze Faustynie, skoro wszystko o swoim miłosierdziu powiedział już wcześniej? Jaki mają sens objawienia, które nie mogą wnieść już niczego nowego?
Czasem trzeba coś Kościołowi przypomnieć. Od XVII mniej więcej wieku w teologii katolickiej mieliśmy „wzmożenie sprawiedliwościowe”, przesuwające obraz Boga na nieco niebiblijne tory. Stąd seria doświadczeń duchowy oraz pewien zwrot całej teologii i papieskiego Magisterium (myślę zwłaszcza o Dives in misericordia św. Jana Pawła II). A przecież jeszcze sobór trydencki nauczał w XVI w. że żal za grzechy przy spowiedzi powinien koniecznie „łączyć się z ufnością w miłosierdzie Boże”.
A jeśli ktoś nie wierzy w objawienia np. z Fatimy? Czy katolik, który nie wierzy w objawienia prywatne coś traci?
To, co dla każdego konieczne do zbawienia Bóg zawarł w objawieniu publicznym. Prywatnych używamy zasadniczo jako dodatkowych pomocy. Jeśli komuś pomagają – dobrze. Jeśli komuś z nimi nie po drodze – też nic strasznego się nie dzieje (pod warunkiem, że nie odrzuca z nich tego, co jest też treścią objawienia publicznego: jak to, że Bóg jest miłosierny w przypadku św. Faustyny).
Czy Pan Bóg może się objawić wyłącznie człowiekowi świętemu?
Na to pytanie akurat bardzo łatwo odpowiedzieć. Nie tylko. Wystarczyć pomyśleć o Szawle/Pawle. Albo o tym, że Jezus chodził do grzeszników. Z tym że autentyczne doświadczenie Boże albo wyda owoc świętości, albo się raczej o nim nie dowiemy.
Czy objawiając się człowiekowi Pan Bóg zakrzywia prawa natury czy wręcz przeciwnie – wykorzystuje stworzone przez siebie prawa do tego, by powiedzieć człowiekowi coś ważnego?
Klasyczna teologia używała pojęcia „capax Dei”: człowiek z natury (ze stworzenia) posiada pewną zdolność do komunikacji z Bogiem. W górę to modlitwa, w dół – poruszenia, doświadczenia, czasem słowa, przekonania. Niektórzy teologowie mówili wprost o „zmysłach duchowych”. I ta analogia wydaje mi się bardzo trafna. Bo zmysły są niejako bierne w doświadczeniu, ale też to, co zrozumiemy z ich bodźców zależy od naszych zdolności interpretacyjnych. Dlatego mistycy się „trenują” (asceza). Bóg może użyć cudu do objawienia, ale większość doświadczeń duchowych idzie tymi stworzonymi drogami.
Objawienia prywatne wymagają jakiejś szczególnej interpretacji? Czy można odczytywać je wprost?
Wspomniałem już, że interpretacja jest konieczna. Nawet Pismo Święte interpretujemy uwzględniając kontekst historyczny itd. Tym bardziej musimy tak robić z opowiadaniami o doświadczeniach duchowych. Bo one nie są chronione natchnieniem. W tekstach mistyków zawsze zawarte są ich wyobrażenia o Bogu świecie, zależne od ich zdolności, wykształcenia itd. Wydobycie z tego esencji Bożego orędzia nie zawsze jest proste.
Z jednej strony mamy znane na całym świecie objawienia jak te z Fatimy czy Lourdes, z drugiej nie brakuje osób, które twierdzą, że Pan Bóg mówi do nich w objawieniach, osoby te znajdują liczne grono zwolenników, ale nie ma w ich sprawie stanowiska Kościoła. Jaka postawę powinniśmy zajmować w takich przypadkach?
Podstawowa zasada jest taka: jeśli coś nie zostało zbadanie przez Kościół (przynajmniej w formie lokalnego potwierdzenia i przeznaczenia do posługi daru proroctwa), to lepiej się tym nie karmić. A zwłaszcza nie budować na tym ważnych życiowych decyzji. Sam doświadczający najczęściej bowiem nie ma narzędzi, by odróżnić autentyczne Boże doświadczenie od działania wyobraźni. Zatem osobom, które rozpowszechniają świadectwa o domniemanych objawieniach należy sugerować, by przedstawili je najpierw do oceny Kościoła. To jest trochę tak, jak z powołaniami do wyłącznej służby Bożej najpierw jest wewnętrzne przekonanie o „powołaniu”. Ale potem Kościół je bada i podejmuje decyzję – czasem bolesną dla „święcie przekonanego” o własnym powołaniu…
Dziękuję za rozmowę.
Polecamy film na 100-lecie objawień w Fatimie