W Polsce, jak to w Polsce, partie polityczne na co dzień dzielą się na mniejsze i jeszcze mniejsze, bo dzielą je przecież – jak zapewniają rozłamowcy - nie do pogodzenia różnice programowe.
Sytuacja zmienia się zwykle w czasie przedwyborczym – wtedy te same, albo i nowopowstałe partie łączą się w mniej czy bardziej egzotyczne koalicje. Nie chcę przekonywać, że gdzie indziej jest zupełnie inaczej, ale, powiedzmy nieco ostrożniej, w Polsce jest jednak gdy idzie o podzielność i łączliwość partii „trochę inaczej”. Kto wygra wybory? – Jak to kto? Nasz koalicjant! - jak dowcipnie skwitował wiele lat temu pewien partyjny lider zdolność łączenia się jego partii w koalicje najróżniejsze, byle były u władzy. A mógł tak powiedzieć bo głosy jego partii okazywały się w sejmie potrzebne każdemu z możliwych zwycięzców do tego, by można było stworzyć posiadający większość parlamentarną rząd. To jeden wymiar polskiej partyjności, czy może lepiej powiedzieć - partyjniactwa. Jest i drugi. Programowy. A właściwie i jest, i go nie ma. Skąd ten paradoks? Otóż oczywiście, każda partia ma swój program dla Polski i jest to program dobry, a nawet, co tu kryć, bardzo dobry. Tyle, że nie jest to program na dzisiaj. A nie jest na dzisiaj ponieważ co rusz postuluje się w naszym kraju stan najwyższej gotowości, więc z programem trzeba jednak trochę poczekać. I tak zamiast programu musi na razie wyborcom wystarczyć hasło: „wszystkie ręce na pokład!”. Wreszcie każdy może się przydać, byle tylko był po „naszej” stronie, po co zatem spierać się o programy, które zresztą i mało kto zna, a ci co znają zdają się nie przywiązywać do nich jakiejś specjalnej wagi. Partie zatem nie muszą specjalnie martwić się o programy. Przy czym nie tyle idzie nawet o spójność programową, co, a zdarza się to wcale często, o jakikolwiek program w ogóle. Wystarczy kilka chwytliwych sloganów – takich wziętych „od Sasa do Lasa”. I jeszcze zawołanie w stylu: „Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie. Ja z synowcem na czele i jakoś to będzie”. Pamiętam moją rozmowę na katowickim rynku z jednym z liderów śląskich autonomistów w czasie poprzednich wyborów do Parlamentu Europejskiego. Zapytałem go wówczas, jak to się stało, że popierany przez jego ugrupowanie Kazimierz Kutz wystartował z list ruchu „Europa Plus”, to jest koalicji kilku lewicowych i centrowych ugrupowań politycznych, ruchu pod patronatem Aleksandra Kwaśniewskiego, a łączonego przede wszystkim z ekstrawaganckim politykiem Januszem Palikotem. I otóż ów regionalny polityk odpowiedział mi zupełnie poważnie, że osobiście rozmawiał z Palikotem i ten powiedział mu, że jest za autonomią. Człowieka, z którym rozmawiałem lubię i cenię, więc na takie dictum, przyznam, aż mnie zatkało. Jak łatwo się zorientować z przebiegu jego politycznej kariery Palikot zmieniał poglądy polityczne jak rękawiczki, w zależności od okoliczności, był albo ultrakonserwatystą, albo skrajnym lewicowcem. Więc może nie powinno nikogo dziwić, że kiedy autonomista zapytał go, czy jest za autonomią, ten bez wahania odpowiedział mu, że tak, że jest za autonomią, jak najbardziej jest za autonomią. I słysząc to regionalny polityk ucieszył się – jak dziecko. A przecież, gdyby zapytał Palikota, czy ten jest za „skumbriami w tomacie” dając jednocześnie do zrozumienia, że on regionalny polityk, przywiązuje do tego szczególną wagę, to pewnie usłyszałby, że tak, że jak najbardziej Janusz Palikot jest za „skumbriami w tomacie”. Przyznam szczerze, że kiedy słyszę zachwyty nad przybywającymi na Śląsk politykami, którzy deklarują poparcie dla „śląskiej godki”, która jest dla nich sprawa ważną, a nawet bardzo ważną, to odnoszę nieodparte wrażenie, że mam do czynienia z bardzo nierozwojową „powtórką z rozrywki”. Równie dobrze mogliby wyrazić podziw dla śląskiego obiadu, tej nieśmiertelnie przysłowiowej rolady z kluskami i – koniecznie, ale to koniecznie – z modrą kapustą. Przed wyborami ów podziw dla takiego zestawu wyraziliby pewnie nawet wegetarianie. Gdyby tylko potrzebowali głosów z naszego regionu. Wreszcie – lepiej pogadać o godce i o roladach niż o poważnych problemach, przed którymi stoi nasz region. Ech, ci partyjni uwodziciele mają w Polsce jakoś łatwo, nadzwyczaj łatwo. Jakże łatwo bowiem powiedzieć, że „Polska stać się może zamożnym krajem w bezpiecznej Europie”… Ludzie chcą o tym słyszeć nawet wtedy, kiedy i perspektywa szybkiego wzbogacenia Polaków jest mocno wątpliwa, a i Europa przeżywa poważny kryzys - nie tylko migracyjny. Czy można w takiej sytuacji rozmawiać o odpowiedzialnych politykach? Ba, niektórzy z partyjnych liderów pamiętają nawet nazwy swojej partii, którą przecież dopiero co stworzyli. Wreszcie idzie przede wszystkim (tylko?) o to, by być „razem” - „teraz!”. A co potem? Wygrać mandaty poselskie, wygrać wybory, a potem - „jakoś to będzie”…