Czy jest jakaś korzyść z otrzymywania nagród? Ktoś powie – bezzasadne pytanie. No, bo przecież – stajesz na podium, przez chwilę błyszczysz, co prawda - nie tylko od świateł, ale i ze zdenerwowania, dostajesz to i owo, także oklaski i… schodzisz ze sceny.
Ważne, by się nie potknąć kiedy wraca się do rzeczywistości. Odbierającemu laury przez moment wydaje się, mówię tu o nagrodach dziennikarskich, że jego teksty żyją, działają, zmieniają świat. A po wyjściu z uroczystości okazuje się, że świat mimo tych postojów na refleksje ucieka, i nie można go dogonić nawet najlepszym tekstem.
Kilka dni temu brałam udział w dwudziestej szóstej gali wręczenia nagród Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w Warszawie. To organizacja, w której nadal działają tuzy polskiego dziennikarstwa. Ludzie, o których bez obawy można powiedzieć, że nie tylko świetnie piszą, ale, też, że za ich artykułami stoi niezbędny w tym zawodzie poziom moralny. Krótko mówiąc - przestrzegają zasad etyki zawodowej. Już sam przegląd zasiadających w jury sprawia, że dziennikarz chce się poddać ich ocenie i dowiedzieć czy jeszcze jako tako pisze. Autorzy z całego kraju nadesłali 300 prac , które w czternastu kategoriach tematycznych oceniały cztery zespoły. W głównym składzie jury znaleźli się między innymi: Krzysztof Skowroński, Paweł Badzio, Krystyna Forowicz-Domalska, Witold Gadowski, Wanda Nadobnik. Wieczór rozpoczął się uhonorowaniem Laurem SDP Jerzego Jachowicza za odwagę i wyznaczanie standardów dziennikarstwa śledczego w wolnej Polsce. Obecność wybitnego dziennikarza sprawiła, że poczuliśmy się nobilitowani znajdując się w tak dobrym towarzystwie.
Kiedy potem oglądałam i słuchałam, bo każdy z nas miał możliwość wypowiedzenia kilku słów do mikrofonu, odbierających nagrody koleżanki i kolegów, mogłam podziwiać ich pasję i samozaparcie, które sprawiają, że praca staje się sensem życia. Przez te kilkadziesiąt minut czułam się dumna, że jestem w tym wyśmienitym gronie piszących do gazet, kręcących filmy i realizujących audycje radiowe. No, bo jak tu nie patrzeć z podziwem na uhonorowaną nagrodą specjalną za promowanie w swojej twórczości historii Polski i pięknych wartości patriotycznych Annę Czerniakowską? Przez lata komuny realizowała dokumenty, których większość trafiała na półki powiększając szeregi „półkowników” ale, nie zrażając się, konsekwentnie robiła swoje.
Za reportaż „Paragraf 1666” zdobyłam wyróżnienie w kategorii im. Kazimierza Dziewanowskiego, w której oceniano publikacje poświęcone problemom i wydarzeniom na świecie. 1666 – taki numer nosi paragraf na mocy którego pracownicy Urzędu do spraw Ochrony Dzieci w Niemczech i Austrii bezprawnie odbierają je rodzicom. Podstawą do takich bezlitosnych wobec rodziny działań, i kolejno – germanizacji dzieci, bo najbardziej dotyczy to Polaków i innych mniejszości narodowych, może być kilkudniowa absencja dziecka w szkole, jego naganne zachowanie, a także przedłużający się zły nastrój, świadczący, że może mieć problemy. Po kilkudniowym pobycie w Hamburgu i intensywnych, bo inaczej się tego nie da nazwać, rozmowach z poszkodowanymi przez Jugendamt Polakami – Wojciechem Pomorskim i Beatą Zalewską napisałam tekst, który miał odzew - wiele polskich pism wzięło się za ten temat. Miałam też szczęście, bo opisywana przeze mnie pani Beata Zalewska po kilku miesiącach odzyskała swojego synka Allanka.
Po wręczeniu nagród podeszła do mnie mama z Berlina, której Jugendamt zabrał córkę, a ona stworzyła środowisko pomagające innym rodzicom, którzy znaleźli się w podobnej opresji. – To co robi Jugendamt można nazwać handlem ludźmi w tak zwanej wolnej Europie – powiedziała mi. – Każdy głos w tej sprawie jest cenny, każda kropla skutecznie drąży skałę. Ważne, że pani podjęła ten temat, nasze dzieci będą pani dziękować. – Uścisnęła mnie i włożyła w ręce pudełko czekoladek.
No i nagle okazało się, że wręczanie nagród do czegoś się przydaje. Nie, że niby, do otrzymywania czekoladek… Najlepszą czekoladką były słowa tej pani.