Na początek wrócę do piątkowego Święta Katedry Św. Piotra Apostoła. Wtedy w Liturgii usłyszeliśmy Mateuszowy opis sceny z okolic Cezarei Filipowej z dość dociekliwymi pytaniami Pana Jezusa postawionymi uczniom.
Pierwsze: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? Brzmi ono trochę jak ankieta, sondaż, może nawet pierwsze badanie opinii publicznej. I dopiero dowiedziawszy się, za kogo ludzie Go mają, że dla jednych jest tym, dla innych tamtym, a jeszcze dla innych kimś innym, pyta o ich zdanie: A wy, za kogo Mnie uważacie? Dobrze znamy Piotrową odpowiedź na to pytanie. I z reguły to na niej skupiamy swoją uwagę. I ja też tak zrobię, choć z zupełnie innego powodu, co zwykle.
Idzie mi, bowiem o kolejność postawienia tych pytań, bo zdaje mi się, że nie jest wcale przypadkowa. Odpowiedź na pytanie:, za kogo wy Mnie uważacie po informacjach, za kogo ludzie Go uważają, pozwala Panu Jezusowi dowiedzieć się przy okazji, czy mają o Nim własne zdanie, czy powielą zasłyszane? Czy są niezależni i samodzielni w odbiorze Jego osoby, czy ulegli obiegowym opiniom, utartym wyobrażeniom i powszechnie obowiązującym sądom.
Jasne, że deklaracja Piotra jest tu najważniejsza, ale z całą pewnością nie bez znaczenia jest, że jest to Jego własne, osobiste, przez nikogo niepodpowiedziane i niczym niezasugerowane zdanie.
Czemu przywołuję tę scenę? Ano nie dlatego, że odpowiedź Piotra jest kluczowym świadectwem rozpoznania w Jezusie Mesjasza, a dlatego właśnie, że jest to Jego przekonanie, Jego własne zdanie ze szczególnym akcentem na Jego własne. Tu nie chodzi o jakieś poglądy czy zapatrywania, a o zdanie na temat konkretnej osoby.
Zwracam na to uwagę, bo zdaje mi się, że to ważne. A dziś jakby szczególniej, bo takiej Piotrowej niezależności zdania o osobie, o bliźnim, samodzielności sądów o konkretnym człowieku jest już, co jak przysłowiowy kot napłakał, żeby nie powiedzieć, że symbolicznie tylko. To, co my dziś mówimy o bliźnich, jakie powtarzamy o nich zdanie, i jak ich osądzamy, a robimy to bardzo chętnie i bardzo często, jest niestety i o zgrozo bezrefleksyjnym, i bezmyślnym powieleniem zasłyszanych zdań, zasugerowanych sądów, podpowiedzianych i podsuniętych opinii. I żeby było tragiczniej nie znając ani powodów, ani autorów tychże, nie próbując, a może nawet i nie chcąc wcale ich poznać, czy zweryfikować.
Powie ktoś: ależ to jest nie możliwe, żeby samemu weryfikować po wielokroć powielanie oceny i osądy o bliźnich. Ani po temu wiedzy, możliwości, a i czasu. To prawda. Z jednym wszak zastrzeżeniem. I tu muszę przypomnieć fragment Łukaszowej Ewangelii czytany w kościołach minionej niedzieli.
Prawdę mówiąc pomyślałem nawet, że wystarczyłoby go uważnie, ze zrozumieniem z ambony przeczytać i nad nim po prostu pomilczeć. To, co mówi Pan Jezus nie wymaga żadnego komentarza i nie potrzebuje żadnych kapłańskich mądrości. Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają. (…) Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie. (…) Jeśli bowiem miłujecie tych tylko, którzy was miłują (…) I jeśli dobrze czynicie tym tylko, którzy wam dobrze czynią, jaka za to dla was wdzięczność? (…) Cóż tu wielce komentować? Tylko rumienić się trzeba ze wstydu. Tylko czy potrafię jeszcze wstydzić? Kiedy ostatnio palił mnie rumieniec wstydu, jeśli w ogóle?
A propos mojego zastrzeżenia, o którym wspomniałem, przywołam radę Pana Jezusa: Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni. Ponieważ ocenianie i sądzenie innych przychodzi nam nad wyraz lekko i łatwo, bo przecież zawsze znajdzie się jakiś „hak”, czy „haczyk”, po temu służą przecież te przeróżnej maści podsłuchy, nagrywania spod stołu i zza węgła. Najważniejszy przecież jest „haczyk”. Tak na cudzego, jak i na swojego, nigdy nie wiadomo, kiedy i który się przyda. Może więc warto, tak dla ostudzenia gorących głów przypomnieć sobie dwa zdania, pytania właściwie, niemal identyczne, Jakuba i Pawła. Pierwszy pytał: A ty kimże jesteś, byś osądzał bliźniego?, a drugi: Kim jesteś ty, co się odważasz sądzić cudzego sługę? Jest jeszcze jedna rada Pawła: Nie sądźcie przedwcześnie (…). Innymi słowy zaleca nam wstrzemięźliwość w osądzaniu.
To, czego nam brakuje, czego jak na lekarstwo, to wstrzemięźliwości właśnie, powściągliwości, oszczędności i rozwagi nie tylko w słowach zresztą. A one są początkiem wszystkiego, na co już kiedyś zwracałem uwagę.
I na koniec myśl jeszcze jedna. Otóż zdaje mi się, że ten nasz coraz powszechniejszy brak umiarkowania w osądzaniu innych ma nam też służyć do eksponowania i zwracania uwagi na nasze zalety. Im mocniej osądzamy bliźnich, tym bardziej schlebiamy sami sobie, a to przecież lubimy i to jest w modzie. Śledzimy każdą cudzą winę, żeby pomniejszyć własną. Nie jestem taki, jak on. Tamci, to dopiero nakradli. Aż tak to jeszcze nie klnę. To dopiero była kilka i sitwa. Innymi słowy te tysiące wad znajdowane i wypominane bliźnim przekonują mnie i mają też innych przekonać, że jestem lepszy i więcej wart od tamtych. I tak oto bardzo sugestywnie okłamujemy siebie i bliźnich.
Wayne Dyer powiedział kiedyś tak: Gdy osądzasz innych – nie pokazujesz, jakimi oni są – pokazujesz, jaki Ty jesteś… Może warto to zapamiętać?