Czy na czele Ukrainy stanie telewizyjny komik?
Wyobraźmy sobie, że w USA wybory prezydenckie wygrywa Kevin Spacey, znany wcześniej jako prezydent Frank Underwood z popularnego serialu House of Cards. Zanim za amerykańskim aktorem nie zaczęła ciągnąć się afera związana oskarżeniem o molestowanie, byłaby pewnie szansa na realizację takiej wizji. A właśnie przed urzeczywistnieniem się „wizji” z serialu mogą stanąć niedługo Ukraińcy. Po tegorocznych wyborach prezydentem Ukrainy może stać gwiazda komedii „Sługa narodu”. Wołodymyr Zeleński, bo o nim mowa, gra tam wiejskiego nauczyciela, który zostaje prezydentem kraju. I popularność tego serialu powoduje, że aktor jest jednym z faworytów sondaży przedwyborczych.
Na Zeleńskiego w pierwszej turze chce głosować około 20 proc. Ukraińców. Daje mu to duże szanse na drugą turę. Jego najwięksi rywale, czyli Petro Poroszenko i Julia Tymoszenko, notują poparcie rzędu 17-18 proc. Do ukraińskiego komika przyciąga naszych wschodnich sąsiadów antykorupcyjny i antyestablishmentowy przekaz. Nie bez znaczenia jest też fakt, że aktor pochodzi ze wschodniej Ukrainy. To właśnie mieszkańcy regionów, gdzie przed 2014 r. silna była Partia Regionów, są najbardziej zniechęceni do obecnych władz w Kijowie i skłonni głosować na Zeleńskiego.
Na niekorzyść Zeleńskiego działa jednak fakt, że blisko współpracuje on z Ihorem Kołomojskim. Ten oligarcha z Dniepropietrowska, jest właścicielem kanału 1+1, gdzie emitowany jest serial „Sługa narodu”. Kołomojski jest jednym z bardziej znanych krytyków Petra Poroszenki. Choć sam oligarcha nie jest wolny od podejrzeń korupcyjnych, krytykuje on prezydenta właśnie za korupcję. Kołomojski jest postacią kontrowersyjną nad Dnieprem, ale wielu Ukraińców zwraca uwagę, że po 2014 r. zaangażował się on bardzo mocno w obronę terytorialnej integralności Ukrainy.
Pierwsza tura wyborów już 31 marca. Wciąż nie możemy twierdzić, kto z kim spotka się w turze drugiej. Obok Zeleńskiego faworytami są obecny prezydent, Petro Poroszenko i była premier, Julia Tymoszenko. Podziały wśród kandydatów nie są jednak tak duże, jak w czasach rządów Janukowycza i Juszczenki. Wszyscy liczący się kandydaci popierają prozachodni kierunek Ukrainy, tylko z różnym natężenie. Bez względu na to, kto zostanie prezydentem u naszych wschodnich sąsiadów, będzie on musiał zmierzyć się z naprawdę poważnym kryzysem gospodarczym.