Doprawdy nie trzeba tłumnie iść do kina, żeby przekonać się o tym, jak Kościół potrafi być brudny. I nie trzeba nawet specjalnie szukać nieprzychylnej Kościołowi prasy, która skwapliwie o tym napisze.
Bł. Franciszek od Jezusa brewiarz.pl Doprawdy nie trzeba tłumnie iść do kina, żeby przekonać się o tym, jak Kościół potrafi być brudny. I nie trzeba nawet specjalnie szukać nieprzychylnej Kościołowi prasy, która skwapliwie o tym napisze. Także czytanie w tym celu wypowiedzi na internetowych forach to zajęcie pozbawione sensu. Jeżeli bowiem Kościół tworzą zwyczajni ludzie - a tworzą - to wystarczy uczciwy rachunek sumienia i bez pomocy z zewnątrz dojdziemy do wniosku, że w tej wspólnocie głupota, małostkowość, chciwość, próżność czy hipokryzja doskonale się odnajdują. W tym sensie nie jest więc żadną sztuką powiedzieć na głos : król jest nagi! Sztuką jest takiego nagiego króla ukochać i mu służyć. Jednak nie z powodu umiłowania jego słabości czy jakiejś szatańskiej wspólnoty w upadku. Prawdziwym heroizmem wiary jest ukochać ten obdarty z szat Kościół z uwagi na Tego, Który ukochał go pierwszy i który Samego Siebie wydał jako ofiarę całopalną za wszystkie jego grzechy. Jeżeli zastanawiacie się właśnie państwo, kto potrafi tak patrzeć na wspólnotę Kościoła, to odpowiedź jest prosta – dzisiejszy patron. Choć uczciwie trzeba przyznać, że pomógł mu w tym Bóg. Ale zacznijmy od początku. A na początku ten Hiszpan z urodzenia pragnął zostać karmelitą. Ponieważ jednak w 1835 roku w wyniku niepokojów społecznych spłonął klasztor, w którym kończył odbywać nowicjat, bohater naszej historii zdecydował się zostać diecezjalnym kapłanem. Święcenia przyjął rok później i był głęboko przekonany, że wkrótce zostanie męczennikiem, zabitym przez te wszystkie dzieci Kościoła, które dały się uwieść duchowi czasu – czyli wojnie zwolenników Hiszpanii konserwatywnej z liberalną. Mówi coś państwu taka oś podziału? Oczywiście nasz patron od razu został zakwalifikowany, jako zwolennik jednej ze stron. I gdy wygrywała ta właśnie opcja w Barcelonie mógł prowadzić misje ludowe, rekolekcje i "Szkołę cnót" czyli niedzielne katechezy dla dorosłych. Natomiast gdy władzę przejmowała opcja druga trafiał na wygnanie. I właśnie w czasie takiego przymusowego pobytu na Minorce nasz niedoszły karmelita z pomocą Boga uświadomił sobie swoją wielką miłość do Kościoła. Całego Kościoła. Tak pisał o tym po latach : "Pewnego wieczoru znajdowałem się w kościele katedralnym oczekując godziny rozpoczęcia nabożeństwa, w czasie którego powinno się udzielić ostatniego błogosławieństwa. Wtedy Mój duch został uniesiony przed tron Boga... Zobaczyłem tam piękną młodą dziewczynę ubraną w chwałę. Jej ubiór promieniał światłością i nie można było rozpoznać nic, poza sylwetką, ponieważ nie było możliwym patrzeć na nią. Usłyszałem głos, który mówił: «Ty jesteś kapłanem Najwyższego; błogosław i ten, którego pobłogosławisz, będzie błogosławiony. Ta jest moją Córką umiłowaną...» Zatopiłem się w morzu łez. Znałem tę Panią i oddać na Jej służbę życie - nie jedno, ale tysiąc - byłoby zbyt mało dla mnie... Gdy nadeszła godzina nabożeństwa, podczas gdy wchodziłem na ambonę, usłyszałem głos Ojca, który powiedział do mnie: «Pobłogosław moją umiłowaną Córkę i twoją Córkę». Napływ ludzi był wielki. Ja nie mogłem w pełni pojąć, jak mogłem być ojcem w Kościele i dla Kościoła”. Wizja Kościoła jako Oblubienicy Boga kompletnie odmieniła życie dzisiejszego patrona. Stał się założycielem mieszanego zgromadzenia sióstr i braci tercjarzy karmelitańskich. Zmarł na zapalenie płuc 20 marca 1872 roku w Tarragonie. Czy wiecie państwo o kim mowa? Błogosławiony Franciszek od Jezusa, Maryi, Józefa Palau y Quer.