Gdyby spróbować chłodnym okiem przyjrzeć się żywotom świętych, to wydaje się, że mamy dwa typy ich miłośników. Pierwszy skupia się na podkreśleniu ich świętości w takim stopniu, żeby nikt nie miał wątpliwości, że dzisiejszy patron choć człowiek, to nie jest postacią z tego świata. I gdyby w duchu takiej narracji spojrzeć na dzisiejszego patrona to nie zabraknie nam materiału do opisu.
Bł. Bonawentura z Potenzy brewiarz.pl Gdyby spróbować chłodnym okiem przyjrzeć się żywotom świętych, to wydaje się, że mamy dwa typy ich miłośników. Pierwszy skupia się na podkreśleniu ich świętości w takim stopniu, żeby nikt nie miał wątpliwości, że dzisiejszy patron choć człowiek, to nie jest postacią z tego świata. I gdyby w duchu takiej narracji spojrzeć na dzisiejszego patrona to nie zabraknie nam materiału do opisu. Pobożnie wychowany przez ubogich rodziców z pewnego miasta na południu Włoch już od dziecka wyróżniał się na tle innych chłopaków. Unikał rozrywek i godzinami się modlił. Jako 15-latek wstąpił do franciszkanów, gdzie wbrew swojej woli zasłynął z postów i umartwień. Ponieważ całe dnie zajmowała mu posługa zlecona przez przełożonych, na duchowe potrzeby pozostawała noc. Nie chcąc tracić z niej już ani minuty więcej, spał zatem ledwie 2 godziny na dobę i to dodatkowo przepasany łańcuchem. Pozostałą część tego czasu, aż do wschodu słońca, poświęcał zaś na modlitwę, bywało, że także i na biczowanie. Choć chorował – nigdy się nie skarżył. Jako zakonnik w pokorze i posłuszeństwie kierował się zasadą, że na polecenie przełożonych pójdzie i do piekła, jeśli sobie tego zażyczą. Dodatkowo Bóg sprawił, że nasz dzisiejszy bohater miał dar proroctwa, uzdrawiania, zachwyceń i objawień niebieskich, których to darów używał po to, by do nieba doprowadzić tak wiernych świeckich, jak i swoich współbraci w zakonie, a nawet pewnego biskupa, który wybrał go na swojego spowiednika. Nic więc w sumie dziwnego, że w 64 lata po śmierci dzisiejszego patrona, czyli w roku 1775, papież Pius VI zaliczył go do grona błogosławionych. Tak właśnie życie tego człowieka opisaliby miłośnicy świętych, którzy w ich życiorysach szukają przede wszystkim cudowności. Jest jednak jeszcze inna grupa ludzi, którym święci są bliscy. Jej członkowie, do których sam się zaliczam, usilnie tropią w nich ludzkie odruchy. Po co? By ściągnąć ich na ziemię? Nie. Raczej by zainspirować się człowiekiem z krwi i kości, który wytrwale podążał własną ścieżką do nieba. Z tej perspektywy warto by było pamiętać, że dzisiejszy patron był z natury wybuchowy, porywczy i złośliwy. I doprawdy długo pracował nad sobą, by jego charakter uległ zmianie. Wspomniana już tutaj nocna modlitwa i biczowanie, nie wynikała więc z ekscentryzmu, tylko była XVIII-wieczną metodą pracy nad sobą. Skuteczną jak widać. Nie obca była mu także odraza na widok mocno zaniedbanego i zniszczonego chorobą bliźniego. Jednak, gdy odkrył u siebie takie uczucia, znalazł też w Bogu siłę, by do potraktowanego w ten właśnie sposób trędowatego powrócić, przytulić, a nawet pocałować prosząc o przebaczenie. Duża rzecz. Ale dzięki niej obraz tego człowieka, którego wspomina dzisiaj Kościół, jest pełniejszy i bardziej ludzki. Czy wiecie państwo o kogo chodzi? To bł. Karol Antoni Gerard, znany pod swoim franciszkańskim imieniem Bonawentura.