Prawie wszystkie siły ogłosiły swój sukces w wyborach samorządowych. Ale prawie wszystkie mają powody do niepokoju.
Wyniki wyborów samorządowych, które od pewnego czasu odbywają się rok przed wyborami parlamentarnymi, traktuje się jak wielki sondaż przedwyborczy. Pod uwagę bierze się przede wszystkim głosowanie do sejmików wojewódzkich. Ale czy naprawdę powinno się wierzyć we wróżby sejmikowe? W 2014 r. PSL osiągnęło w wyborach wojewódzkich rekordowo duży wynik 24 proc. głosów. Rok później ta sama partia osiągnęła rekordowo niski wynik w wyborach parlamentarnych, przekraczając próg wyborczy o ułamki procenta. Niemniej jednak w niedzielnych wyborach można było dostrzec pewne zjawiska, które mogą mieć wpływ na wybory przyszłoroczne.
PiS utknął w okopach
Najtrudniej jest ocenić, czy wynik PiS był sukcesem tej partii czy porażką. Partia Jarosława Kaczyńskiego osiągnęła swój najlepszy w historii wynik w wyborach do sejmików wojewódzkich, poprawiła swój wynik sprzed 4 lat o około 5 proc., wygrała czwarte wybory z rzędu, a jej główny rywal, czyli Koalicja Obywatelska, straciła wyborców. Jednocześnie PiS stracił około 5 proc. wyborców w porównaniu z wyborami parlamentarnymi, a jego przewaga nad największą siłą opozycyjną znacznie spadła. Pamiętać trzeba o jednym: PiS w każdych wyborach samorządowych osiąga poparcie o około 5 proc. niższe niż w wyborach centralnych. Gdyby ta prawidłowość potwierdziła się w przyszłym roku, partia rządząca w wyborach parlamentarnych powtórzyłaby swój wynik z 2015 r. Nawet jeśli weźmie się pod uwagę słabsze wyniki PiS na szczeblu samorządowym, partia ta i tak nie może być zadowolona po niedzielnych wyborach. Samodzielna władza zdobyta 3 lata temu była wynikiem korzystnego splotu okoliczności, przede wszystkim błędu lewicy, która wystartowała jako koalicja, przez co nie przekroczyła wymaganego wyższego progu. Jarosław Kaczyński zdaje sobie sprawę, że aby utrzymać samodzielną władzę PiS musi zwiększyć swoje poparcie o kilka procent. To, jak na razie, najwyraźniej się nie udaje.
Są jednak jasne punkty dla PiS po tych wyborach. Być może uda się partii rządzącej przejąć dwa „prawicowe” miasta. W Gdańsku i Krakowie jego popularni kandydaci staną w drugiej turze w szranki z nieco już zużytymi obecnymi prezydentami tych miast. W Gdańsku, dodatkowo, w pojedynku synów legend Płażyński wygrał z Wałęsą. PiS może się cieszyć też z wygranej na Śląsku i Dolnym Śląsku. Partii tej udaje się wychodzić poza swój dotychczasowy bastion, czyli Kongresówkę i Galicję. W tym kontekście Jarosław Kaczyński musi pluć sobie w brodę, że we Wrocławiu nie wystawił kandydata równie mocnego jak Płażyński czy Wassermann. Poparty niemal przez wszystkich oprócz PiS Jacek Sutryk nie jest pewny wygranej. Oznacza to, że PiS mógł w tym mieście, z silnymi antykomunistycznymi tradycjami, powalczyć nawet o zwycięstwo.
Strzał Ziobry w stopę
Największą porażkę PiS poniósł w Warszawie. Budzący olbrzymie nadzieję Patryk Jaki przegrał już w pierwszej turze. Paradoksalnie, najbardziej z tego faktu zadowolony może być Jarosław Kaczyński. Prezes PiS wyraźnie zdawał sobie sprawę, że Warszawa będzie trudnym terenem dla PiS. W 2014 r. Hanna Gronkiewicz-Waltz, po niezbyt udanych 8 latach rządów, po referendum, w którym blisko było do jej odwołania przed końcem kadencji, i po pierwszych informacjach o nieprawidłowościach przy prywatyzacji warszawskich nieruchomości, wysoko wygrała wybory. Pewnie też dlatego lider PiS rozważał wystawienie w tych wyborach słabego kandydata, np. Stanisława Karczewskiego. Wystawienie Patryka Jakiego wiązało się z groźbą wzmocnienia Zbigniewa Ziobry. A to właśnie minister sprawiedliwości uznawany jest za głównego kontestatora Mateusza Morawieckiego. Morawieckiego, którego pozycja opiera się na autorytecie prezesa PiS. Na całej wyborczej batalii mogła zaważyć decyzja właśnie Zbigniewa Ziobry w kwestii zbadania zgodności z polską konstytucją pytań prejudycjalnych do unijnego Trybunału Sprawiedliwości. Minister sprawiedliwości odgrzał w ten sposób niekorzystny dla PiS temat Polexitu, i to tak blisko wyborów, że nie udało się już tej sprawy odkręcić. I właśnie ta sprawa mogła zadecydować o porażce Patryka Jakiego w Warszawie. W ten sposób protegowany Zbigniewa Ziobro spadł z wysokiego konia pokładanych w nim nadziei, i to z winy swojego mentora. Minister Sprawiedliwości będzie pewnie teraz po cichu obwiniany za porażkę w Warszawie, jego pozycja w środowiskach Zjednoczonej Prawicy na pewno osłabnie, co nie może nie cieszyć Jarosława Kaczyńskiego.
Przedwczesna radość opozycji
Zmniejszenie dystansu do PiS, wysoka wygrana w Warszawie i Łodzi, i pewnie utrzymanie władzy w wielu sejmikach wojewódzkich, nie mogą nie cieszyć liberalnej opozycji. Radość ta może jednak wydawać się przedwczesna. Koalicja PO i Nowoczesnej zdobyła w wyborach sejmikowych poparcie niższe o 6 proc. od tego, który obie te partie zdobyły w wyborach parlamentarnych w 2015 r. W dodatku poparcie KO w tym roku było podobne do poparcia PO cztery lata temu. Jeśli nawet wziąć poprawkę na niepełną adekwatność wyników wyborów samorządowych do wyborów parlamentarnych, to liberalna opozycja, podobnie jak PiS, stoi w miejscu.
Nadzieję opozycji wzbudził pewnie wynik PSL. Partia ta w każdych wyborach sejmikowych uzyskiwała dobry wynik. Głównie kosztem PiS. Partia Władysława Kosiniaka-Kamysza co prawda straciła w ciągu 4 lat blisko 10 proc. poparcia, ale i tak osiągnęła jeden z lepszych wyników w historii. Nie przełoży się to zapewne na wynik w wyborach parlamentarnych, ale PSL wydaje się być dzisiaj pewne swojej pozycji na scenie politycznej. Nie udała się próba całkowitego przejęcia elektoratu wiejskiego przez obóz rządowy. Większe za to znaczenie dla opozycji ma nie tyle dobry wynik PSL, ile fatalny wynik SLD. Partia ta, podobnie jak PSL, w wyborach sejmikowych osiąga lepsze wyniki niż w parlamentarnych. Dzieje się tak dlatego, że sojusz, podobnie jak ludowcy, ma silne struktury lokalne, odziedziczone jeszcze po czasach PRL. Jeśli weźmie się to pod uwagę, wynik 6 proc. głosów jest wynikiem fatalnym. A przecież jeszcze niedawno mówiono o renesansie SLD. Partia ta miała być beneficjentem spadku notowań PiS, zdolnym odebrać tej partii elektorat socjalny. Partia Jarosława Kaczyńskiego najwyraźniej poradziła sobie z tym zagrożeniem. Do klęski lewicy „tradycyjnej” trzeba dodać klęskę lewicy „nowoczesnej”, czyli wynik Partii Razem w granicach 1 procenta. Taka „lewicowa klęska” jest złą wróżbą dla obecnej opozycji. Bez komponentu lewicowego nie uda się jej zbudować większościowej koalicji anty-PiS. A wygląda na to, że lewica po raz kolejny ma „szansę” nie przekroczyć progu w wyborach parlamentarnych.
Za to o sukcesie może mówić Paweł Kukiz. Pomimo niemrawych ostatnich miesięcy i niemrawej kampanii, pomimo bardzo słabych struktur lokalnych, Kukiz’15 wyraźnie przekroczył próg wyborczy. Muzyka nie spotkał więc los Janusza Palikota, którego partia już do wyborów samorządowych zdołała ulec dezintegracji. Ale to nie koniec dobrych wiadomości dla Kukiza. Radni jego Ruchu w kilku sejmikach mogą decydować o tym, kto będzie dzierżył władzę. A to z pewnością pomoże w budowaniu rozpoznawalności Ruchu na szczeblu lokalnym. Dodatkowo, jego główni rywale, czyli Ruch Narodowy i Wolność Janusza Korwin-Mikkego skompromitowali się. Kukiz’15 wciąż okazuje się pierwszym wyborem dla antysystemowej młodzieży. W następnych wyborach, czyli tych do Parlamentu Europejskiego, Ruch Pawła Kukiza będzie mógł skorzystać z większego niż w innych wyborach znaczenia elektoratu eurosceptycznego, bez obaw o konkurencję ze strony Korwina lub narodowców. Co więcej, Kukiz’15 otrzymał też w tych wyborach potencjalne pole do ekspansji. Dobry wynik do sejmików osiągnęli Bezpartyjni Samorządowcy. A jest to środowisko, z którym Paweł Kukiz ma dobre kontakty. Polepszą się one zapewne w toku współpracy radnych tych dwóch środowisk. Teraz to tylko od popularnego rockmana zależy, jak tę szansę daną przez los wykorzysta.
Gdzie PiS popełnił błąd?
Gdyby chodziło o zwyczajne wybory, to PiS mógłby po wynikach niedzielnej elekcji czuć po prostu niedosyt. Ale Jarosławowi Kaczyńskiemu chodzi o coś więcej niż wygrywanie wyborów. Chodzi mu o wymianę elit w Polsce. A wyniki wyborów samorządowych pokazują, że do tego celu wciąż jest daleko. Gdzie więc prezes PiS popełnił błąd?
Porównywanie Polski do Turcji nie jest zbyt popularne. Recep Erdogan jest coraz powszechniej uznawany za przywódcę kontrowersyjnego. Ale pewien mechanizm społeczny w Turcji i w Polsce jest podobny. Oba kraje w dużym stopniu dotykają podobne podziały. Turcja, podobnie jak Polska, jest podzielona na liberalne wielkie miasta i konserwatywną prowincję. Przez lata konserwatywna część Turcji była trzymana z dala od władzy i wpływów. Próby stworzenia rządu przez partie odwołujące się do elektoratu religijnego były sabotowane przez armię. Aż wreszcie w 2002 r. do władzy doszedł Recep Erdogan. Jego partia AKP zdobyła niewiele ponad 30 proc. głosów, ale wysoki próg wyborczy i kryzys innych partii dały mu pełnię władzy. I wykorzystał on ją do wymiany tureckich elit z liberalnych na konserwatywne. Udało się to m.in. dzięki świetnej sytuacji gospodarczej. Cieniem na rządach Erdogana kładą się oczywiście jego autorytarne zapędy z ostatnich lat, ale jego sukcesy z pierwszych lat rządów są niezaprzeczalne. Na początku XXI w. Turcja rozwijała się niewiele wolniej od Chin. Zarówno sukces gospodarczy, jak i konserwatywną rewolucję Erdogan oparł o prowincjonalną klasę średnią. To ona zyskiwała głównie na polityce gospodarczej AKP i z niej głównie rekrutował on nowe elity swojego kraju.
Jarosław Kaczyński wiedział, że aby wygrać wybory, musi zwrócić się w dużym stopniu do elektoratu socjalnego. PiS nie tylko dużo obiecał, ale i swoje obietnice realizował. Kolejne programy socjalne pozwoliły partii Jarosława Kaczyńskiego na spacyfikowanie zagrożenia ze strony SLD. Ale nie wystarczyły do zdecydowanej wygranej w wyborach samorządowych. Wydaje się, że lider Zjednoczonej Prawicy zapomniał o tego typu ludziach, którzy pozwolili w Turcji Recepowi Erdoganowi wymienić elitę liberalną na konserwatywną. Czyli o prowincjonalnej klasie średniej. Polityka podatkowa obecnego rządu dotknęła nie tylko wielkie koncerny, ale i mniejszych przedsiębiorców. Niski deficyt budżetowy przy wysokich wydatkach socjalnych został osiągnięty m.in. poprzez wysokie obciążenia podatkowe, czasami dla niepoznaki nazywane w oryginalny sposób. Polityka gospodarcza przypomina nieco trójkąt. Na jego trzech rogach plasują się: niski deficyt, niskie podatki, wysokie wydatki. Rządzący może wybrać tylko dwa rogi. Partia Jarosława Kaczyńskiego wybrała niski deficyt i wysokie wydatki. W ten sposób PiS pewnie chciał przypodobać się zarówno socjalnym wyborcom, jak i rynkom finansowym (nie przepadającym za wysokimi deficytami). Zniechęcił jednak do siebie przedsiębiorców, bardziej obciążanych daninami dla państwa za obecnej władzy. Partia ta postąpiła inaczej niż amerykańscy Republikanie, którzy zawsze zmniejszają podatki przedsiębiorcom, nawet kosztem wyższego deficytu.