Napoleon Bonaparte już 200 lat temu zwykł mawiać do swoich żołnierzy, że każdy z nich nosi w plecaku marszałkowską buławę. Dziś raczej powiedzielibyśmy : "the sky is the limit", ale sens jest ten sam. Sięgnij nieba, jest w twoim zasięgu.
Św. Józef Marii de Yermo y Parres brewiarz.pl Napoleon Bonaparte już 200 lat temu zwykł mawiać do swoich żołnierzy, że każdy z nich nosi w plecaku marszałkowską buławę. Dziś raczej powiedzielibyśmy : "the sky is the limit", ale sens jest ten sam. Sięgnij nieba, jest w twoim zasięgu. I doprawdy aż trudno oprzeć się pokusie, by właśnie tego motywującego hasła nie uczynić mottem każdej rozmowy o świętych. No bo, czy o to w owej świętości nie chodzi? By sięgnąć nieba? Owszem. Kwestią sporną pozostaje tylko droga, którą się tam zmierza. I zaraz to państwu wyjaśnię, na przykładzie dzisiejszego szlachcica rodem z Meksyku. To, że chciał sięgnąć nieba nie ulega wątpliwości. Podjął w tym celu nawet stosowne kroki. Najpierw wstąpił do Zgromadzenia Misyjnego działającego w stolicy kraju. Gdy doszedł do wniosku, że to zbyt mało, zaczął przygotowania do kapłaństwa. Święcenia przyjął w roku 1879 i raźno ruszył szturmować królestwo niebieskie. Był gorliwy, opiekował się młodzieżą, pełnił ważne urzędy kościelne, głosił doskonałe kazania. I tuż, tuż przed tym, jak już miał w swej świętości zapukać do bram nieba, nowy biskup sprowadził go brutalnie na ziemię, przydzielając dwie uboguchne parafie na peryferiach dużego miasta. Gdyby przetłumaczyć z języka hiszpańskiego ich nazwy i ułożyć jedna obok drugiej, to otrzymalibyśmy następujące wyrażenie : Kalwaria, Święte Dziecko. Przyznacie państwo, że można to traktować albo jako wybitną złośliwość przełożonego, albo uznać, że Pan Bóg postanowił dzisiejszemu patronowi skorygować kurs na niebo i uczynił to dużymi literami. Szczęśliwie nasz święty wybrał tę drugą ewentualność i zamiast umrzeć z żalu, zabrał się do poznawania swoich parafian. Znalazł pośród nich skrajną biedę, o której nie miał pojęcia. Znalazł kompletny brak edukacji. Znalazł bezdomność, samotność, choroby. Ale ponieważ nadal pragnął sięgnąć nieba, żadne z tych odkryć go nie załamało. Było wręcz przeciwnie – dopiero teraz jasno widział drogę do niebieskiego królestwa. I co zaskakujące, na tej drodze przed sobą, a nie za sobą, miał wszystkich tych ludzi, którym trzeba było pomóc na nią wejść. Jednym wystarczyło dać miejsce do nauki. Drudzy wymagali założenia szpitala. Innym konieczny był przytułek. Każdemu natomiast potrzebna była rodzina, stąd pomysł na nowe zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusa i Ubogich. Gdy dzisiejszy patron w końcu pozałatwiał te wszystkie pilne sprawy, to okazał się tak zmęczony, że zmarł – było to 20 września 1904 roku w Puebla de los Angeles. Nie był to jednak, jak wierzymy, koniec jego życia, ale dopiero początek skoro wspominamy go jako świętego. O kim mowa? O św. Józefie Marii de Yermo y Parres, kapłanie.