Spośród prawie 1800 pątników każdy miał swoją historię i cel, który go przyprowadził na trasę. Przeczytajcie, o czym nam opowiadali na trasie.
Jolanta Zamora-Podsiadło, pielgrzymkowa lekarka
Z lewej - Jolanta Zamora-Podsiadło
Urszula Rogólska /Foto Gość
– Jestem drugi raz na pielgrzymce łagiewnickiej. Lekarzem jest się zawsze – czy to w przychodni, czy w szpitalu, czy na pielgrzymce. Zawsze jest się po to, żeby służyć ludziom. Tutaj lekarz nie trepanuje czaszki, więc można pomyśleć, co to za nijaka medycyna – bąble na nogach i odciski. A jednak zawsze towarzyszy mi takie głębokie przekonanie, że mam do czynienia z człowiekiem, z jego doświadczeniem. I nawet taki bąbel, zasłabnięcie to jest dla niego w takim momencie bardzo trudna chwila. Zawsze jako lekarz muszę być przede wszystkim człowiekiem. I sama patrzeć na tę sytuację z punktu widzenia osoby cierpiącej. I jak patrzyłaby ona na bezduszną osobę w białym fartuchu. Taką myślą kieruję się nawet przy najdrobniejszych urazach.
Czasem trzeba zabrać do karetki człowieka tylko po to, żeby go zbadać, posmarować maścią, uspokoić. Nie każdy musi się znać na medycynie. Wystarczy wytłumaczyć, że spadek cukru, podniesienie ciśnienia nie zawsze jest ciężkim stanem. To żadna wielka medycyna, ale ludzie przecież nie muszą znać się na pewnych reakcjach organizmu i czasem je nadinterpretują. Owszem – moim zadaniem jest zachować czujność. Bo czasem mała rzecz może być przyczyną poważnej sytuacji zagrożenia zdrowia. Przede wszystkim jednak myślę, żeby dać pielgrzymom poczucie bezpieczeństwa, spokój, pewność, że ktoś się nimi opiekuje na serio.