- Jak wszystkie siostry czasem się kłóciłyśmy, częściej jednak wspierałyśmy, rozmawiając niemal codziennie - wspominała swoją siostrę Helenę Teresa Kmieć, gość Tygodnia Eklezjologicznego na KUL.
Nie da się w kilku zdaniach opowiedzieć o życiu jakiejś osoby, nie jest to możliwe szczególnie, gdy chce się powiedzieć o życiu własnej siostry, z którą od najmłodszych lat dzieliło się dom, szkołę, codzienność, a która została zamordowana, służąc dzieciom na misjach w Boliwii. Chcę jednak powiedzieć, że moja siostra Helenka była zwyczajną siostrą, z którą zdarzało się mi kłócić. Kiedy przypominam sobie dziś te sytuacje, w większości z nich widzę siebie jako tę, która chciała postawić na swoim i usłyszeć od Heleny, że to ja mam rację. Ona raczej próbowała konflikty załatwiać pokojowo. Jak byłyśmy dziećmi, wolała się bawić, niż tracić czas na kłótnie - mówiła Teresa Kmieć, siostra Heleny, która była gościem Tygodnia Eklezjologicznego na KUL.
Wraz z Teresą do Lublina przyjechał ks. Paweł Król z rodzinnej parafii Heleny w Libiążu.
- Moje spotkanie z Heleną było początkowo wirtualne. Kiedy przyszedłem do jej rodzinnej parafii, Helenka była w liceum w Wielkiej Brytanii, ale ciągle o niej od kogoś słyszałem. Ludzie mówili: "Szkoda, że nie ma Helenki, ona by to zrobiła doskonale". Kiedy słyszałem to kolejny raz, zacząłem się zastanawiać, kim jest ta dziewczyna, która tyle rzeczy według jej rówieśników mogłaby zrobić wspaniale. Potem natknąłem się na jej fotobloga, który prowadziła, a potem przesłała mi link do innej swojej strony, gdzie nie tyle umieszczała zdjęcia, ile pisała różne refleksje. Kiedy przychodziły wolne dni, Helena wracała ze szkoły w Anglii i dla wszystkich było naturalne, że zjawiała się w kościele. Śpiewała psalmy, była muzyczną na pielgrzymce, przychodziła na spotkania modlitewne. Szybko i dla mnie stało się oczywiste, że na przykład psalm w Wielki Piątek zawsze śpiewa Helena - wspominał ks. Paweł.
Mimo że drogi sióstr się rozeszły, bo Helena po zdaniu matury w Wielkiej Brytanii podjęła studia w Gliwicach, a jej siostra w Lublinie na KUL, miały ze sobą nieustanny kontakt.
- Kiedy mogłam wybrać jeden numer, z którym bez limitu będę mogła rozmawiać, wybrałam numer Helenki, bo z nią rzeczywiście rozmawiałam najczęściej. Mieszkałyśmy w różnych częściach Polski, ale miałyśmy wiele wspólnych spraw. Razem załatwiałyśmy np. prezenty dla rodziców, co w praktyce wyglądało tak, że gadałyśmy przez telefon, a ona potem to kupowała lub robiła - opowiada Teresa.
To, co najbardziej zapadło w pamięć i zostanie chyba na zawsze, to uśmiech Heleny.
- Podchodziła do życia z życzliwością i odwagą. Mimo że nie dostała się w Anglii na studia medyczne i postanowiła wrócić do Polski, by znaleźć coś dla siebie w języku angielskim, nie była załamana. W końcu zdecydowała się na Gliwice i studia technologii i inżynierii chemicznej. Nie był to jej wymarzony kierunek, ale skoro go zaczęła, postanowiła skończyć. Nie zaskoczyło mnie, że po studiach nie szukała pracy w żadnym laboratorium, ale została stewardessą. Tak jak nie zaskoczyło mnie, gdy dowiedziałam się, że zaangażowała się w wolontariat misyjny prowadzony przez salwatorianów. To była cała Helena, która odważnie szła przez życie, podejmując się różnych działań - opowiada Teresa.
Misja w Boliwii nie była pierwszą, na jaką Helena się wybierała, może dlatego nie robiło to już takiego wrażenia. Wcześniej był wolontariat na Węgrzech, w Zambii i Rumunii.
- Najbardziej przejmowała się mama. Tak się jednak złożyło, że na nasze ostatnie wspólne Boże Narodzenie odwiedził rodziców znajomy ksiądz, który akurat wrócił z Boliwii. Mama wypytała go, czego można się tam spodziewać, i usłyszeliśmy, że to bardzo przyjazny kraj, mili ludzie i nie ma się czego obawiać. Dlatego gdy dowiedzieliśmy się o śmierci Heleny, nie mogliśmy uwierzyć. Z drugiej strony przecież i w Polsce można wyjść z domu i wpaść pod samochód, nikt nie może nam zagwarantować, że nic się nam nie przydarzy - mówi Teresa.
Wśród pamiątek, jakie zostawiła jej siostra Helenka, jest różaniec ze sznurka, który sama zrobiła. Kiedy Teresa go dotyka, przesuwając paciorki, ma świadomość, że wcześniej dotykały go palce Helenki.
8 stycznia 2017 r. wyjechała wraz z Anitą Szuwald jako wolontariuszka misyjna do Boliwii, gdzie planowała do czerwca pomagać siostrom służebniczkom dębickim w prowadzonej przez nie ochronce dla dzieci w Cochabambie. Zginęła w nocy z 24 na 25 stycznia 2017 r. w wyniku ugodzenia nożem w czasie napadu na ochronkę w Cochabamba.