Po przed ostatnim felietonie, w którym przy okazji Narodowego Kongresu Trzeźwości, zwracałem uwagę na poziom nietrzeźwości w naszym społeczeństwie jeden ze słuchaczy przysłał do Radia krótki list, a właściwie głos oburzenia
Najpierw to bardzo dziękuję Autorowi tak za sam list, jak też i za podpis z imienia i nazwiska, bo to dziś coraz większa rzadkość, no i za przyznanie się, że nie jesteśmy sobie nieznani.
Pisze Pan Roman tak: niegodne wydaje mi się zestawianie ilości osób „przyłapanych” na spożyciu w Polsce z innymi krajami, zwłaszcza z Europy Zachodniej. Rzetelne porównania wymagałyby porównywanie osób z tą samą ilością alkoholu we krwi, gdyż w krajach, o których wspomniałem dopuszczalne stężenia są wyższe, niekiedy znacznie. Drugim elementem jest częstość kontroli. Podczas moich pobytów zagranicą oraz z relacji krewnych i znajomych tam przebywających nie spotkałem się i nie słyszałem o takich kontrolach, jakie zdarzają się u nas, że policjanci zatrzymują każdy przejeżdżający samochód i sprawdzają stan trzeźwości alkomatem.
Muszę się jednak nie zgodzić z tak postawionym zarzutem, bo po pierwsze podałem ogólną liczbę ujawnionych u nas nietrzeźwych kierowców w roku ubiegłym i to za policyjną statystyką bez porównywania z jakimkolwiek innym krajem Europy. Porównywanie z innymi krajami dotyczyło zaś ilości abstynentów i poziomu ilości mieszkańców przypadających na jeden sklep z alkoholem. I w takim porównaniu nie ma chyba jednak nic nie rzetelnego. Po drugie, czynienie zarzutu z częstotliwości kontroli trzeźwości kierowców jest chyba jednak na wyrost. To ich częstotliwość właśnie ujawniła taką, a nie inną liczbę nietrzeźwych kierowców przy takiej normie zawartości alkoholu, jaka u nas jest dopuszczalna. To prawda, że gdzie indziej ta norma jest większa, ale są też i kraje, że obowiązuje „0” zawartości alkoholu i o tych krajach jakoś nie wspominamy.
Czy gdyby tych kontroli trzeźwości było miej, to i nietrzeźwych kierowców byłoby mniej? Ja bym je potraktował, jeśli tak mogę, jako swoistą profilaktykę.
Protestuje też Pan Roman przeciwko nadużywaniu argumentów statystycznych bez skali porównawczej, bo to stawia nasz naród w świetle strasznych alkoholików. Nie wiem, czy to w istocie jest nadużywanie danych statystycznych, choć zdaje sobie sprawę z ułomności statystki.
To jednak, że jesteśmy społeczeństwem dużo pijącym, żeby nie powiedzieć za dużo pijącym, to jednak fakt, ale mimo to nie nazwałbym nas narodem alkoholików.
Po ostatnim zaś felietonie jeden ze stałych ich odbiorców, należący najczęściej do moich adwersarzy, co zresztą bardzo sobie cenię, rozpoczął swój wpis od zgody ze mną, że wystawienie „Klątwy” jest nie do akceptacji. I już ucieszyłem, że nareszcie jakąś myśl mamy wspólną. Kiedy jednak przeczytałem ten wpis do końca, to nieco posmutniałem.
Czytam bowiem tak: Moim zdaniem Urząd Marszałkowski wsparł organizację ŚDM nie dlatego, że było to “wydarzenie” o charakterze religijnym i wartościach katolickich tylko dlatego, że były to najlepiej wydane pieniądze na promocje regionu.
Z tego zdania, rozpoczętego od zastrzeżenia: moim zdaniem, pozwolę sobie jednak wysnuć refleksję nieco ogólniejszą abstrahując już zupełnie od Światowych Dni Młodzieży i od czyjegokolwiek w nie zaangażowania.
Otóż jest jakieś dobro obiektywne, niepodważane, uznane że rzeczywiście takim było, ale kwestionujemy, pomniejszamy jego autora, czy współtwórcę tego dobra podejrzeniem, że przyświecały mu mało szlachetne intencje. Kłopot w tym, że tam, gdzie w grę wchodzą intencje nie nazwane, nie wypowiedziane wprost zawsze będziemy się poruszali tylko w sferze podejrzeń. A podejrzenie ma zwykle to do siebie, że często bywa jakimś uzewnętrznieniem własnej nieufności, czy niedowierzania.
Pozwolę sobie postawić teraz pytanie, jako swoiste zaproszenie do rozmowy, do dyskusji, czy korespondencji. Czy dobro może stać się mniejszym dobrem, albo nawet przestać być dobrem, jeśli czyniącemu je przyświeca nie końca szlachetna intencja?
Chyba jednak bym nie chciał, żeby czystość dobra miała być oceniania, weryfikowana i zależeć by miała od subiektywnej oceny szlachetności intencji dobro czyniącego, bo wtedy łatwo byłoby zakwestionować, podważyć dobroć każdego dobra, a co więcej najbardziej dobre, najbardziej czyste byłoby tylko to moje dobro, przez mnie uczynione, bo tylko nienaganności własnych intencji tak naprawdę mógłbym być pewien.
I w tym kontekście przypomniała mi się scena z Ewangelii opisana przez św. Marka: Wtedy Jan rzekł do Niego: Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami. Lecz Jezus odrzekł: Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami.