Ks. Petera Hockena w dniu jego pogrzebu wspominają jego polscy przyjaciele.
Nie był porywającym tłumy mówcą, a jednak każde słowo było niezwykle precyzyjne i powtarzano je po latach. Przyrównywano go czasem do Benedykta XVI. Był nieśmiały, a niezwykłą mądrość krył za delikatnym, płochliwym uśmiechem. Ks. Peter Hocken – brytyjski duchowny katolicki, wykładowca uniwersytecki, autor kilkudziesięciu pionierskich książek, historyk badający rozwój odnowy charyzmatycznej zmarł 10 czerwca. „Duch wieje kędy chce. Nie wiadomo skąd i dokąd podąża. Wiadomo, że ks. Peter Hocken zaraz tam będzie” − mawiano o nim.
Nie przypominał proroka z obrazów Chagalla (rozdarte szaty, szał w oczach, zmierzwione włosy). To nieprawdopodobne, jak Bóg przemieniał tego ułożonego do granic możliwości Anglika (codzienna owsianka, precyzyjnie wyznaczone godziny na sen) i jak bardzo otworzył go na nieprzewidywalność Ducha – najbardziej kreatywnej Osoby wszechświata.
Tak ks. Petera Hockena w dniu jego pogrzebu wspominają jego polscy przyjaciele:
Anna Kołek (katowicka wspólnota Haszlama, wieloletnia tłumaczka ks. Hockena)
Kiedy pierwszy raz go poznałam, w Lanckoronie, moją uwagę zwróciły jego oczy: pełne zachwytu, radości – jakby patrzyły gdzieś i widziały coś, Kogoś pięknego. Jakiś czas później przekonałam się, że te oczy widziały chwałę powtórnego przyjścia Pana. Niesamowite było, kiedy nauczał o błogosławionej nadziei: o Jezusie przychodzącym na obłokach, dotykającym stopami Góry Oliwnej. Tej nadziei służył z całym oddaniem i całym swoim życiem.
Stał się prawdziwie moim Ojcem duchowym. Spotkałam i bliżej poznałam go w ważnym momencie, kiedy starałam się odkryć do jakiego życia powołuje mnie Bóg. Z jednej strony bardzo pociągała mnie kontemplacja, życie w ukryciu, w maleńkości i bliskości Boga, a z drugiej pragnienie życia w rodzinie, bycia żoną, matką, życia we wspólnocie. Wydawało mi się, że te dwa pragnienia się wykluczały, a przez Księdza Petera Pan Bóg pokazał mi, że wcale tak nie jest. Utwierdził mnie w powołaniu do „małego”, ukrytego życia, a jednocześnie dzięki Księdzu Hockenowi w bardzo praktyczny sposób zobaczyłam, że w Kościele – Ciele Chrystusa, są różne członki i wszystkie siebie wzajemnie potrzebują, że jest bardzo wiele rożnych powołań i nie ma schematów czy szablonów.
Przypominam sobie też pewne wydarzenie, które mnie zaskoczyło. Mimo, że znałam go już parę lat, wiedziałam, że słuchał Ducha Świętego, wiedziałam też, że nie był typem „szalonego charyzmatyka”, cechował go raczej ten angielski dystans. Kiedyś podczas krótkiego pobytu w domu, w którym mieszkał w Hainburgu, pomagałam w pracach domowych, a nagle pojawił się Ojciec Peter i pod pretekstem żebym pomogła mu przenieść jakieś książki, niespodziewanie zapytał mnie jak się mam. Był to raczej cięższy czas, kiedy wydawało mi się, że Bóg nie słyszy mojej modlitwy – mimo, że trudno mi było o tym opowiadać, Ksiądz zaczął o tym wszystkim mówić, że czuję się rozczarowana Panem Bogiem i zaczął modlić się, żeby Pan mnie wzmocnił, dał mi radość. Często zdarzało się że podchodził czy dzwonił do mnie i innych w takich momentach zwątpienia. Czuliśmy, że troszczy się o nas jak najlepszy Ojciec.
Zapamiętałam pewne zdanie, które wypowiedział: „Osoba pokorna się nie martwi, osoba pokorna ufa Panu”. On rzeczywiście tak żył – był zawsze radosny – nigdy nie widziałam go w złym nastroju, „nie w sosie”. Nigdy nie narzekał na zdrowie, na innych, nie krytykował (potrafił jednak na swój angielski, zdystansowany sposób wyrazić dezaprobatę, czy sceptycyzm wobec jakiegoś pomysłu, mówiąc np. „I'm not very enthusiascic about it”
Ks. Peter Hocken z Anną i Grzegorzem Kołkami Archiwum prywatne
Zachwycało i zadziwiało mnie to, że zawsze odpisywał na e-maile, choć z pewnością odbierał ich bardzo wiele.
Maciej Wolski (Warszawa 24/7, organizator konferencji „Serce Dawida”)
– Właśnie wróciłem z Hainburga z domu księdza Piotra. Niesamowite miejsce przeniknięte cały czas atmosferą Bożej obecności. Jest uczucie jakby nic się nie zmieniło, jakby Peter miał wrócić za chwilę. Ale nie wróci i to dopiero po chwili sobie uświadamiam. A jednak pozostawił coś po sobie co trwa. To ta szeroka perspektywa, wielkiego Bożego Planu, na którą nieustannie wskazywał w swych nauczaniach. Świadomość wielkiej tajemnicy działania Pana Boga, który wylewa swego Ducha, by odnowić swój Kościół, doprowadzić go do jedności ze swoim sercem, i w ten właśnie sposób przyciągając nas do Siebie, zjednoczyć nas razem.