Kiedyś uczyli się od nas jeść widelcem, teraz mogliby się nauczyć od nas zasad ekonomii.
Francuski wzrost gospodarczy waha się między 0 a 1 proc. Naszą dynamiką gospodarczą jest nam bliżej do Chin, niż Francji do nas. Według wyliczeń eurostatu bezrobocie we Francji jest dwa razy wyższe niż w Polsce. Dług publiczny Francji wynosi prawie 100 proc. ich PKB, nasz jest dwa razy niższy. Oni mają deficyt w handlu międzynarodowym, my mamy nadwyżkę. My swoją polityką podatkową zachęcamy inwestorów zagranicznych, oni ich straszą. To przecież z Francji uciekł Gerard Depardieu, z Polski nie uciekła nawet Krystyna Janda.
I jakie rozwiązanie problemu straty dystansu do polskiej dynamiki gospodarczej proponuje Francji liberalny przecież kandydat na prezydenta? Takie mianowicie, że chciałby karać nasz kraj za to, że jesteśmy bardziej konkurencyjni. I mówi to przywódca narodu, którego od bankructwa mogą wkrótce ratować Niemcy. Kraju, którego kulturową pewność siebie narusza burkini i dania halal w szkolnych stołówkach. Kraju, którego poważnie nie traktuje nawet Antoni Macierewicz, podejmując decyzję w sprawie helikopterów.
Jeśli Francuzi chcą rzeczywiście z nami konkurować, niech ruszą się wreszcie z zasiłków, obniżą podatki i zaczną w końcu pracować. Jeśli ratunek widzą w zamknięciu granic na polskie produkty i polskich pracowników, to niech je zamykają. My sobie poradzimy, jak sobie poradziliśmy z zamkniętymi granicami Rosji. A we Francji niech piją sobie swoje niedobre wino, zagryzają ekstremalnie drogimi serami i wspominają swoją minioną gospodarczą wielkość.