Prawie 120 osób wyruszyło na trasę Ekstremalnej Drogi Krzyżowej w Słupsku. Nie wszyscy doszli do celu, ale próbowali zmierzyć się ze swoimi słabościami.
Piątkowy wieczór. Z kościoła Mariackiego wyrusza uliczna Droga Krzyżowa, której uczestnicy niosą na ramionach kilkumetrowy, brzozowy krzyż. Idą w stronę kościoła Najświętszego Serca Jezusowego. W miejscu, gdzie będzie ich „meta”, gdzie rozważać będą czternastą stację, zaczyna się właśnie Ekstremalna Droga Krzyżowa.
- Gdyby policzyć średnią wieku uczestników, to wyszłoby dwadzieścia kilka lat. Jesteśmy jedną z najmłodszych grup w Polsce - żartuje ks. Sebastian Kowal, organizator EDK. Ale uśmiech za chwilę znika z twarzy uczestników, bo doskonale wiedzą, że przez nimi nie lada wyzwanie, około 42 km w ciszy, skupieniu i zimnie, do tego nocą.
- Kamizelka odblaskowa, ciepła herbata, czekolada na dodanie energii. Dużo nie ma co nosić, bo plecak będzie za ciężki - wylicza Mikołaj, który przyznaje, że EDK to dla niego dwie próby: zmierzenia się ze swoimi słabościami i poznania samego siebie. O swoich motywacjach nie wszyscy chcą opowiadać. Eliza ściska pod pachą duży, drewniany krzyż. Zanim wyjdzie w trasę, zjada przygotowaną na wieczór bułkę. - Łatwo nie będzie, ale mam nadzieję, że dam radę. Wiara jest silniejsza - kiedy to mówi, jej oczy są mocno zaszklone od łez.
Do salki Caritas ustawia się długa kolejka. Każdy potwierdza swoją obecność, czeka na błogosławieństwo ks. Sebastiana, włącza czołówkę i rusza w drogę. - To ksiądz z nami nie idzie? - dziwi się pani Bożena. - Boję się tych dwóch bagien i lasu. Nie znam trasy. Mam aplikację w telefonie, ale obawiam się, że nie zadziała i zabłądzę - dodaje uczestniczka EDK, ale ks. Sebastian uspokaja, że bagien w nocy nawet nie zauważą.
Pierwsza stacja to pomnik księdza Jerzego Popiełuszki. Pięknie podświetlony obiekt, a w jego cieniu już zziębnięci pątnicy rozważający Drogę Krzyżową. - Jezu, pozwól mi wykorzystać czas, który jest mi dany. Wykorzystać go w wielkim stylu - słychać szepczących uczestników Ekstremalnej Drogi Krzyżowej.
Violetta ściska mocno drewniany krzyżyk i rusza na trasę. - To krzyż małżeński. Mój mąż był na drodze z Ustki do Słupska, a ja idę dzisiaj - uśmiecha się w blasku latarki-czołówki.
Stoimy w Rogawicy. Jedyne światło, jakie nam towarzyszy, to blask księżyca, który co chwila wyłania się zza chmur i znów znika. Wtem rozlega się dźwięk telefonu. - EDK, słucham? - ks. Sebastian odbiera połączenie. To jedna z uczestniczek, która przy drugiej stacji postanowiła wrócić do domu. - Niech pani czeka przy sklepie w Jezierzycach, za kilka minut ktoś po panią przyjedzie - odpowiada ks. Kowal.
Kiedy samochód jedzie po „zgubę”, w okno zaczyna uderzać delikatny grad. W pojeździe +19 stopni, a termometr na zewnątrz pokazuje 0. Mija kolejnych uczestników, którzy po drugiej godzinie marszu miny mają nietęgie. - Aż mi się słabo zrobiło, nie dałam rady dalej iść - mówi kobieta, która musiała zakończyć swoją przygodę z EDK w Jezierzycach. Żałuje, ale cieszy się, że spróbowała.
Pierwsi uczestnicy EDK przy kościele Najświętszego Serca Jezusowego spodziewani byli około godz. 5. Na miejscu czekały na nich gorąca herbata i słodkie bułki. - Najgorzej było za Karżcinem. Ale dobił nas ostatni kilometr, górka na ulicy Kaszubskiej - licytują się przy gorącym napoju. Na twarzach widać różowe wypieki po nocy spędzonej na wietrze, a oczy powoli zamykają się ze zmęczenia.
- Przede wszystkim fajnie, że ciężko było. Na samym końcu przyszło takie wewnętrzne spojrzenie. Wtedy było czuć, że Pan Bóg jest blisko - mówią uczestnicy EDK. Grzegorz i Anna do salki przychodzą chwilę po godz. 7.
- Nie dałam rady po XI stacji. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa - mówi pani Ania, która na „metę” dotarła autobusem. Jej mąż uśmiecha się i mówi, że za rok dadzą radę. - To było piękne przygotowanie do Wielkiego Tygodnia, polecam wszystkim! - mówi, ocierając pot z czoła.
Ksiądz Sebastian wygląda ostatnich uczestników. - Jest dobrze! - podsumowuje pierwszą, słupską edycję EDK. Kiedy pada pytanie o intencje, z jakimi poszczególne osoby wyruszały na trasę, nie chce mówić o szczegółach. Ale podkreśla, że wiele osób deklarowało, iż chce spędzić te kilkanaście godzin w ciszy i skupieniu. - Dwanaście godzin w myśleniu o tym, co jest między mną, a Panem Bogiem. Dwanaście godzin towarzyszenia Panu Jezusowi w jego drodze - dodaje ks. Kowal.
Dwudziestoparoletni Mateusz siada w salce i pochyla się nad kubkiem gorącej herbaty. - Teraz marzę tylko o śniadaniu, gorącej kąpieli i śnie. Jestem zadowolony, ale czuję niedosyt - dodaje. Pewnie pójdzie za rok. Podobnie jak wielu innych uczestników EDK. Ksiądz Sebastian już zapowiada, że przygotowuje dwie kolejne trasy. - To dopiero początek Ekstremalnej Drogi Krzyżowej w Słupsku - uśmiecha się kapłan.