W okolicach Sandomierza wraca się do winiarskich tradycji. Powstające na słonecznych stokach winnice to dla jednych pasja, dla innych sposób na biznes lub sadownicza alternatywa i szansa na nowy produkt.
Kilka lat temu przy dominikańskim klasztorze św. Jakuba na opadającym ku zamkowi i Wiśle wzgórzu posadzono kilkanaście rzędów winorośli. Mieszkańcy i turyści niejeden raz ciekawsko zaglądali do zakonnej winnicy, aby popatrzeć na pnące się pędy winnego krzewu i spróbować soczystych owoców ze zwisających gron. Także w okolicznych miejscowościach powstało kilka winnic, z których owoce już od kilku lat dają wino nieustępujące smakowo trunkom z innych krajów.
Pomysł na winnicę
- Siedem lat temu odziedziczyłem po zmarłym tacie kawałek ziemi tutaj, w Złotej. Wraz z żoną mieszkaliśmy wtedy w Kielcach i zastanawialiśmy się, jak ją zagospodarować. Gdzieś obiło nam się o uszy, że zmieniła się ustawa winiarska, która pozwalała na produkcję i sprzedaż wina na rynku przez małych producentów. Przyszła wtedy myśl, że czemu tutaj pod Sandomierzem, gdzie uprawia się ciepłolubne morele i brzoskwinie, nie założyć winnicy? Na początku wydawało nam się, że będzie to taka nasza rekreacja, bo przecież winorośl w większości kojarzymy z tym, że rośnie na przydomowym płocie czy na altanie. Okazało się inaczej - opowiada Mateusz Paciura, właściciel Winnicy nad Jarem w Złotej.
Na działce o wielkości 80 arów zasadził siedem rodzajów winorośli. Równo po połowie rodzącej białe i czerwone owoce. Przy zakładaniu winnicy wiele czerpali z doświadczenia Romana Myśliwca z Jasła, jednego z największych znawców hodowli winorośli w południowo-wschodniej Polsce.
Państwo Płochoccy pierwszą winnicę założyli koło Jasła. Również tam znaleźli znakomitego doradcę, który wprowadził ich w tajemnice uprawy winorośli i wyrobu wina. – Była to mała winniczka. Jednak zafascynowało nas to. Mieszkaliśmy w Warszawie. Do Jasła było daleko, więc postanowiliśmy szukać ziemi pod większą, już profesjonalną winnicę, bliżej. Jeżdżąc do Jasła, mijaliśmy wielokrotnie pięknie nasłonecznione wzgórza pod Sandomierzem. Szukaliśmy więc odpowiedniej działki. Mieliśmy już kilkuletnie doświadczenie prowadzenia winnicy, więc wiedzieliśmy, co nas interesuje. Wybraliśmy to miejsce w Darmominie. Była tutaj do kupienia odpowiednio duża działka, na dobrym wzgórzu i o fajnym położeniu. Tutaj założyliśmy w 2005 r. winnicę. Początkowo było to blisko 2 tys. krzaków. Z czasem powiększaliśmy ją i obecnie winorośl rośnie na blisko 4 hektarach powierzchni. W planach jest dosadzenie jeszcze winorośli na bardzo ostrym wzniesieniu. Tam powstanie winnica kaskadowa – opowiada Barbara Płochocka.
Rok w winnicy
Wędrując po winnicy państwa Sylwii i Mateusza Paciurów możemy odnieść wrażenie, że jesteśmy w toskańskich pagórkach pełnych winorośli. Winnica faluje pomiędzy wzniesieniami i dolinkami, a z jej wzniesienia rozciąga się przepiękny widok na dolinę Wisły. - Kilkakrotnie odwiedzający naszą winnicę turyści czy znajomi robili sobie w tym miejscu zdjęcie z widokiem na winnicę i Wisłę i wysyłali do znajomych MMS-em z pozdrowieniami z Toskanii. Niemal wszyscy uwierzyli - opowiada z uśmiechem pan Mateusz. Mijamy rzędy winorośli, na której zwisają dojrzewające białe i ciemnoniebieskie grona. Otula je szczelnie siatka, chroniąca przed natrętnymi szpakami, które uwielbiają słodkie jagody winorośli. Winnica jednak nie rośnie sama. Trzeba ją doglądać tak jak ewangeliczni gospodarze winnicy i dopiero po 3-4 latach można cieszyć się pierwszym winobraniem.
Polskiej winnicy najtrudniej przezimować. – Sadzimy odmiany, które przez lata były testowane i udoskonalane do Polskich warunków. Są one odporniejsze na mrozy i ich owoce dobrze dojrzewają w naszych warunkach - dodaje plantator ze Złotej. W winnicy państwa Płochockich już zbiera się pierwsze grona. Ostrożnie odcinane z krzaków przez gospodarzy, trafiają do skrzynek, a następnie przewożone są do winiarni, gdzie niemal natychmiast poddawane są obróbce na moszcz, z którego powstanie wino. - Jeszcze trudno powiedzieć, jaki będzie ten rok. Dla winnicy najważniejsza jest jesień. Suche lato nie poczyniło szkód w naszych uprawach, bo rosną na lessach, które dobrze zatrzymały wodę. Teraz najważniejsze jest to, aby podczas najbliższych tygodni jak najmniej padało. Wtedy owoce dobrze dojrzeją, będą odpowiednio słodkie i nie zaatakują ich choroby. Jakość wina rodzi się w winnicy, dlatego duży nacisk kładziemy na to, aby otrzymać jak najlepszą jakość owoców - wyjaśnia Barbara Płochocka.
W winnicy pracy nie brakuje przez cały rok. Od wiosny rozpoczyna się przycinanie zeszłorocznych pędów, ale tak, aby pozostawić „oczka”, z których wyrosną nowe. Zostawia się je na starym pniu ok. sześciu, więcej mogłoby nadwyrężyć roślinę. Praca w winnicy jest trudnym i wymagającym hobby. Podczas roku trzeba wykaszać międzyrzędy, zadbać, by nie weszły choroby, szczególnie te pleśniowe, które niszczą jakość owocu. Zbiór owoców przypada od połowy września do połowy października. Czas zbioru uzależniony jest odmianą winorośli, pogody, jaką zaserwowała natura, i nasłonecznieniem plantacji. Mimo że dużo tu pracy, warto czekać na pierwsze winobranie.
Z winnicy do piwnicy
Wraz z pierwszymi zbiorami zaczyna się ruch w winiarni. - Większość sprzętu, który służy nam do wyrobu wina, zakupiłem w krajach, gdzie produkuje się wino na szeroką skalę. Są to bardzo precyzyjne urządzenia, które pozwalają na kontrolowanie całego procesu winifikacji - opowiada pan Mateusz ze Złotej. Właśnie z pola zjeżdżają pierwsze transporty skrzynek wypełnione po brzegi dojrzałymi gronami. Gatunki winorośli mamy tak dobrane, że dojrzewają w różnym czasie i dlatego zbiór jest spokojny i pozwala na bezpośrednią przeróbkę zebranych owoców - dodaje.
W winnicy państwa Płochockich jedna z pras już pracuje, wyciskając sok w winogron. - To będzie wino różowe - tłumaczy pani Barbara. - Każdy rodzaj wina ma ściśle określony proces przygotowania i fermentacji. Owoce na czerwone wino najpierw są odszypułkowane, potem trafiają do kadzi, gdzie poddaje się je fermentacji, i dopiero potem wytłacza się z nich moszcz, który trafia do fermentatorów. Białe grona, oczyszczone, od razu trafiają do tłoczni i uzyskany sok poddaje się winifikacji - dodaje specjalistka wyrobu wina z Daromina. Fermentowanie moszczu, soku z winogron po dodaniu odpowiednich drożdży - to właśnie winifikacja. To wcale nie taki prosty proces, jakby się wydawało. Trzeba nad nim bardzo skrupulatnie czuwać, bo nawet mała pomyłka może sprawić, że wino będzie kiepskiej jakości. Trwa on od półtora do dwóch miesięcy. Kontroli poddaje się temperaturę fermentacji, kwasowość pH, zawartość cukrów cząstkowych. Po dwóch miesiącach fermentację się zatrzymuje. W dużych bekach wino czeka do wiosny. Białe wino fermentuje w zbiornikach ze stali nierdzewnej, zaś czerwone w dębowych beczkach, by nabrało odpowiedniego aromatu. Stąd trafia do butelek i zatkane naturalnym korkiem, idzie leżakować do piwnicy winiarza, który zajrzy tutaj już za jakiś czas.
Pasja czy sposób na życie?
Największe emocje towarzyszą pierwszym próbom wyprodukowanego wina. Towarzyszy temu trema, czy będzie uznane w Stowarzyszeniu Winiarzy Sandomierskich i innych znawców tego trunku. Często winiarze, by sprawdzić trunek, wysyłają go na konkursy, degustacje. To nadaje winnicy markę. - Trudno wypowiadać się o własnym winie. Mnie smakuje - podkreśla z uśmiechem Mateusz Paciura, właściciel Winnicy nad Jarem w Złotej. Swoje wina już wprowadził na rynek, dołączając do innych winiarzy sandomierskich. - Można powiedzieć, że czuję się spadkobiercą średniowiecznych tutejszych tradycji winiarskich. W starych dokumentach można odczytać, że na krakowskim przedmieściu miasta istniało około trzydziestu winnic. Na starych mapach działka obok oznaczona jest jako winnica, więc niewykluczone, że wieki temu już rosła tu winnica. Mam nadzieję, że moje wino jest równie dobre, jak to sprzed wieków - dodaje z uśmiechem.
Winnica prowadzona przez państwa Płochockich od lat wprowadza na rynek swoje wina. Są wśród nich wytrawne, półwytrawne i półsłodkie. - Dla nas winnica jest pasją i sposobem na życie. Gospodarując na takiej powierzchni jak nasza winnica i produkując dobre wino, można mówić o opłacalności. Choć winnica i winiarnia to długotrwała inwestycja - wyjaśnia pani Barbara. Ich wina znane są już na rynku. Doceniają je także zagraniczni goście, którzy często proszą o wysłanie kilku butelek. - Docenienie wina przez degustujących klientów jest chyba najlepszą zapłatą za cały trud w winnicy - podkreśla.