O trzech dniach załamania i życiowym optymizmie z Piotrem Sajdakiem, 23-letnim studentem UJ, który w wyniku ataku nożownika stracił rękę, rozmawia Paulina Smoroń.
Paulina Smoroń: Często myślisz o mężczyźnie, który zaatakował Cię tamtej pamiętnej nocy?
Piotr Sajdak: Prawie w ogóle. Może się wydawać, że takiej osoby można nienawidzić, czuć złość lub cały czas to rozpamiętywać, a ja tak naprawdę nie czuję do tego człowieka nic. Jest mi zupełnie obojętny. Po prostu znalazłem się w złym miejscu, w złym czasie. On zrobił to, bo prawdopodobnie ma taką naturę i takie zachowania są dla niego normalne.
Opowiesz, co się wydarzyło tamtej nocy?
Umówiłem się wtedy z koleżankami z roku. Poszliśmy do jednego z klubów, żeby potańczyć. W pewnym momencie, gdy byliśmy na parkiecie, podszedł do nas mężczyzna. Zaczął zaczepiać dziewczyny, ale one nie chciały nawiązać z nim żadnego kontaktu. Powiedziałem mu wtedy, żeby od nas odszedł i tak też zrobił, z tym że za chwilę wrócił. Był już zdecydowanie bardziej agresywny. Kiedy jedna z moich koleżanek poprosiła, żeby sobie poszedł, ten zaczął ją szarpać. Chwilę później zaczęliśmy się bić. W rezultacie ochrona wyprosiła mnie z klubu. Gdy czekałem z koleżanką w przedsionku na nasze towarzyszki, które poszły po rzeczy do szatni, z zaciemnionego ogrodu wyszedł inny mężczyzna. Od razu zaczął dźgać mnie nożem.
Ile razy Cię ranił?
Dostałem trzy ciosy w rękę, dwa w pośladek i jeden w biodro. Niestety, jeden z ciosów w rękę przerwał mi tętnicę ramieniową. Lekarze próbowali ją rekonstruować, ściągali mi nawet skórę z ręki i otwierali tętnicę, ale nic to nie dało. Sprawę komplikował fakt, że kiedy ten mężczyzna mnie ranił, upadłem na prawy bok i w wyniku tego upadku powstał krwiak, który utrudniał przepływ krwi. Po 16 dniach lekarze zdecydowali o amputacji. Dwa dni później ją wykonano.
Ochroniarze lokalu nie reagowali?
Było ich dwóch. Stali w przejściu i po prostu się temu przyglądali, ale w żaden sposób nie zareagowali. Kiedy do nich po wszystkim podszedłem, powiedzieli dziewczynom, żebyśmy opuścili to miejsce, a jeden z nich szybko zaczął ścierać moją krew z ulicy.
Kto w takim razie udzielił Ci pomocy?
Kiedy wyszedłem na ulicę, właściwie straciłem świadomość. Co prawda, byłem przytomny, ale już z tego czasu nic nie pamiętam. Mijali nas przechodnie, samochody, które dziewczyny próbowały zatrzymać, ale nikt nam nie pomógł. Tak na prawdę życie uratowało mi dwóch Anglików. Jeden z nich zawiązał mi opaskę uciskową na ręce, dzięki czemu się nie wykrwawiłem.
Po jakim czasie przyjechało pogotowie?
Dopiero po ok. 20 minutach. Prawdopodobnie, gdybym tylko był w stanie, w tym czasie sam doszedłbym do szpitala.
Kiedy już leżałeś w szpitalu i kiedy toczyła się walka o twoją rękę, wspierali Cię pewnie Twoi bliscy?
Pierwszego dnia, kiedy można było mnie odwiedzać, w mojej sali znalazło się ok. 30 osób. Dziewczyny, które towarzyszyły mi tamtej nocy, nadal były przerażone i moi bliscy żartobliwie nazwali je „płaczkami”. Były załamane i zapłakane. Poza tym moja mama wróciła ze Stanów, siostra zrezygnowała z urlopu i przyleciała z Francji, żeby w tym czasie być ze mną. Po 7 dniach znalazłem się w Warszawie, co nieco utrudniło kontakt, ale mimo to ludzie, którzy byli wtedy ze mną, zachowali się niesamowicie i jestem pod wrażeniem ogromnego wsparcia, które od nich otrzymałem.
Co zmieniło się w Tobie po tym wydarzeniu?
Prawdę mówiąc - nic. Kiedy poinformowano mnie o konieczności amputacji, moje życie na kilka dni legło w gruzach. W takiej chwili człowiek wyobraża sobie, że bez ręki to już nie będzie to samo, że po prostu nie da się tak funkcjonować, ale tak się nie stało. Trzy dni byłem załamany, ale później uznałem, że skoro chcę wrócić do normalnego życia, muszę zacząć się zachowywać normalnie i że nie ma co rozpamiętywać. Muszę żyć z tym, co mam i próbować być w tym najlepszy. Niewiele rzeczy się zmieniło. Oczywiście, nie mogę przez to dostać każdej pracy, ale ten brak ręki nie jest czymś aż tak zauważalnym na co dzień.