„Gazecie Wyborczej” i jej ideowym kolegom składam serdecznie podziękowanie za nagłośnienie problemu krzywdzenia dzieci pochodzących z zapłodnienia in vitro - pisze Kaja Godek.
Naprawdę nie sądziłam, że moje wypowiedzi w ubiegłotygodniowym „Bez retuszu” w TVP Info wywołają czyjąkolwiek reakcję. Tymczasem Państwo podjęli wysiłek, aby przekaz, z jakim pojawiłam się w telewizyjnym studiu, dotarł do jak najszerszej publiczności.
Mówiąc o wadach sztucznego zapłodnienia najczęściej porusza się kwestię niszczenia embrionów, ich mrożenia, selekcji, podwyższonego ryzyka wystąpienia w ich późniejszym życiu wad i chorób, ryzyka dotyczące przebiegu ciąży. Uwadze wielu osób umyka jednak fakt, że samo powołanie do życia metodą in vitro jest uwłaczające dla poczynającego się w ten sposób dziecka.
W klinikach sztucznego rozrodu istnieją tzw. „pokoje M”, czyli „pokoje dla panów”, gdzie pośród stosu pisemek pornograficznych przyszli ojcowie oddają do plastikowego pojemnika materiał genetyczny, z jakiego mają powstać ich dzieci. Klucz do takich pokoi otrzymuje się na 20 minut, po tym czasie należy przekazać pracownikowi kliniki pobrane nasienie, które poddawane jest kolejnym laboratoryjnym procedurom i w końcu łączone z komórkami jajowymi uzyskanymi od kobiety. W ten sposób powołuje się do istnienia dziecko (a najczęściej kilkoro dzieci). Zdarza się, że z takiego pokoju trzeba korzystać kilkakrotnie zanim materiał uda się pobrać – upokorzenie rodzi stres, a to nie ułatwia klientom „pobrania”.
Promotorzy sztucznego rozrodu zapierają się, że dzieci z in vitro to dzieci z miłości. Wypada zapytać: z miłości do kogo? Czy do rozebranej modelki z pornogazety w pokoju dla panów? Jakie poczucie funduje się dziecku poczętemu tą metodą? Czy ciężar świadomości, że jego życie rozpoczęło się w opisany powyżej sposób to dla lobbystów in vitro naprawdę czysta abstrakcja?
Czy kogoś dziwi, że w chwili, gdy opisuje się przebieg procedur sztucznego zapłodnienia, siedzące w telewizyjnych studiach osoby uwikłane w ten biznes dostają histerii? Że nie przechodzi im długo po programie? Dostają jej z pewnością z co najmniej dwóch powodów. Uświadomienie sobie, że własnemu dziecku zrobiło się krzywdę, musi potwornie boleć. Dyskomfort rodzi się też być może z tego, że grupy oficjalnie podające się za miejsca wsparcia rodziców korzystających z in vitro to de facto tajna broń przemysłu sztucznego rozrodu. Zajmują się naganianiem klientów i robieniem pijaru klinikom. Tak jak Wanda Nowicka brała pieniądze od biznesu aborcyjnego, tak owe fundacje i stowarzyszenia są za swoją pracę sowicie wynagradzane przez koncerny zarabiające na produkcji dzieci z probówki.
„Gazetę Wyborczą” i jej pomagierów proszę jedynie o niewykręcanie kota ogonem. To wy lobbujecie za tym, aby poczynanie ludzi w sposób im uwłaczający zostało zalegalizowane stosowną ustawą. Atakujecie osoby, które pokazują ciemną stronę in vitro, bo jesteście przerażeni tym, co sami propagujecie…