Jest jasny dzień na Fleet Street, jednej z ulic Londynu. Jest rok 1572, więc ulica nie jest czysta, ale i tak, gdy pada na nią nagle kamień przechodnie reagują ze sporym zaskoczeniem.
Jest jasny dzień na Fleet Street, jednej z ulic Londynu. Jest rok 1572, więc ulica nie jest czysta, ale i tak, gdy pada na nią nagle kamień przechodnie reagują ze sporym zaskoczeniem. Zaskoczeniem tym większym, że ten akurat kamień owinięty jest w papier. A już szczytem zaskoczenia są słowa zapisane na tym papierze: „Nawróćcie się na wiarę prawdziwą i posłuszeństwo. Podpisano, Tomasz Woodhouse, kapłan katolicki”. I tutaj na twarzach przechodniów pojawia się albo przestrach, albo szyderstwo – w zależności od denominacji - bo wszystko jest już jasne: autor tego listu to przymusowy gość więzienia Fleet, od którego nazwę wzięła cała ulica. Nie jest to zresztą pierwszy list tego człowieka wyrzucony z celi przez maleńkie okienko – jako kapłan i więzień ewangelizuje w ten sposób przechodniów Londynu już od jakiś 11 lat. Czyli mniej więcej od czasu, gdy na tronie Anglii zasiadła królowa Elżbieta I i zakazała sprawowania Mszy św. według kanonu katolickiego. Jeżeli dodać do tego jeszcze Akt o Zwierzchnictwie, uznający wyższość korony nad Kościołem w sprawach religijnych, to są powody, dla których nasz dzisiejszy patron wylądował w więzieniu zaledwie 3 lata po święceniach. Ponieważ ks. Tomasz Woodhouse niezmiennie trwa jednak przy swoim zdaniu na Kościół i wiarę, uznając zwierzchnictwo królowej jedynie w kwestiach władzy świeckiej, więc zostanie w końcu skazany na powieszenie, wypatroszenie i poćwiartowanie, które dokona się 19 czerwca 1573 roku w podlondyńskiej wsi Tyburn. Stąd dla niego i innych katolickich męczenników wiodła najkrótsza, choć nie najłatwiejsza, droga do nieba.