Żyjemy w czasach nieustannego oceniania i osądzania innych.
Żyjemy w czasach nieustannego oceniania i osądzania innych. Sądzimy szybko, w każdej sprawie i z całą pewnością nie jesteśmy w tym bezstronni, że o kompetencji do ferowania niepodważalnych wyroków nawet nie wspomnę. Dlatego bardzo dobrze się stało, że bohater naszej dzisiejszej historii, który umarł 19 maja 1303 roku w rodzinnej Bretanii, niemal natychmiast został ogłoszony świętym. Dzięki temu Iwo Helory może orędować za nami, gdy podejmujemy się sądzenia, żeby ów sąd był sprawiedliwy, bezstronny i miłosierny. Trudna sztuka. Dużo łatwiej byłoby robić to, co robili koledzy naszego patrona z palestry: bronić tylko bogatych i wpływowych ludzi. Iwo Hellory powinien robić to tym łatwiej, że sam był francuskim arystokratą, który mając warunki, wykształcił się na świetnego prawnika. Nie przeszedł jednak do historii jako "obrońca bogatych" tylko "adwokat biedaków". I to święty, bo podejmując się obrony biedaków, którzy w XIV wieku byli w sądzie na spalonej pozycji, "często opłacał za nich koszty sądowe i odwiedzał ich w więzieniu", jak podają historyczne źródła. One też dodają, że Iwo Hellory służąc tym, których inni mieli za nic odkrył w wieku 31 lat swoje powołanie kapłańskie, któremu aż do śmierci pozostał wierny. Tak jak i ubogim, dla których swój dom przekształcił w przytułek. I uczynił to w duchu naśladowania Chrystusa, bo jako prawnik nie miał złudzeń, do czego bywają zdolni ludzie.