„Jeśli ktoś chce iść za Mną…” Wybrać Jezusa można tylko w wolności.
1. To kwestia decyzji, jasnego powiedzenia Panu: „Chcę”. Aby zdecydować się na drogę naśladowania, trzeba uznać w nim Mistrza, który godzien jest tego, aby rzucić na szalę swój los i pójść w Jego ślady. Żeby iść za Jezusem, trzeba Go poznać, odnaleźć w Nim Mesjasza, czyli prawdę, miłość, drogę. Za kogo dziś ludzie uważają Jezusa? W popkulturze nie brak szyderstw wymierzonych w Jego osobę. Nie sądźmy, że to wynalazek naszych czasów. W rzymskim pałacu Cezarów na Palatynie można zobaczyć starożytne graffiti (I–III wiek), które ukazuje ukrzyżowanego człowieka z głową osła. Obok widać postać z podpisem: „Aleksamenos oddaje cześć bogu”. Ten rysunek jest kpiną z chrześcijan, których uznawano za czczących osła. Ludzie traktujący religię poważniej, ale stroniący od nawrócenia tworzą wizerunki Jezusa przykrojone do ich oczekiwań, życiowych uwikłań, wymogów „zimnej” racjonalności czy modnych ideologii. Także ludzie Kościoła ulegają pokusie tworzenia obrazu Mesjasza bardziej „nowoczesnego”, dostosowanego do wymogów naszej epoki.
2. „A wy za kogo mnie uważacie?” To pytanie powraca od 2 tysięcy lat. Jezus nie pyta o nasze opinie na Jego temat, ale o to, czy odkryliśmy prawdę. Kim On rzeczywiście jest? Obiektywnie oraz osobiście dla mnie. Pyta po to, by mnie zaprosić do dalszej drogi z Nim, a właściwie za Nim. Pyta także stale na nowo Kościół, czy idzie on drogą wiernego naśladowania Jezusa. Czy drogę Kościoła mamy wciąż na nowo ustalać metodą wsłuchiwania się w oczekiwania ludzi i uśredniania ich opinii? Czy godzimy się na szyderstwo ze strony świata, na jego krytykę i skazanie na bycie „nienowoczesnym” ze względu na wierność Jezusowi?
3. „Niech się zaprze samego siebie”. Pójść za Jezusem oznacza zrezygnować ze swoich oczekiwań i planów. Być wolnym od siebie po to, by odnaleźć swoje centrum w Nim. Zrezygnować z własnych pomysłów na naprawę Kościoła i naiwnych marzeń o lepszym świecie, a zaufać całkowicie Jego drodze. Powtórzyć pokornie za Piotrem: „Ty jesteś Mesjasz”. I nie wycofywać się z tej deklaracji, gdy odkryjemy jej ciężar.
4. „Niech co dnia bierze krzyż swój”. Mam brać swój krzyż, wpatrując się w Jego krzyż. Bo Jego uczeń musi wiele wycierpieć, także od swoich. Sednem krzyża (mojego i Jego) nie jest jednak cierpienie, lecz miłość, która jest gotowa na wszystko, włącznie z oddaniem życia. Małżeństwo, kapłaństwo, życie konsekrowane, każda służba Bogu czy ludziom niesie w sobie zgodę na przybicie do całej masy szarych obowiązków, które są jak gwoździe wbite w ciało, jak korona cierniowa. Nie da się pojąć bólu drugiego człowieka. Z cierpieniem człowiek zawsze zostaje sam. Ale wpatrując się w Jego krzyż, można wytrzymać wiele. Właściwie wszystko. Życie stracić, by je odzyskać.