Wspominamy dzisiaj córkę milionerów z Filadelfii. Kobietę nieprzeciętnie bogatą, która jednak w dzieciństwie traci mamę, a następnie kochającą macochę.
Wspominamy dzisiaj córkę milionerów z Filadelfii. Kobietę nieprzeciętnie bogatą, która jednak w dzieciństwie traci mamę, a następnie kochającą macochę. Tragedia, ktoś powie. Biedne dziecko, doda inny. To fakt, ale owa strata dla Marii Katarzyny Drexel jest zbawienna – uświadamia jej bowiem, że bogactwo w obliczu śmierci nie jest żadnym argumentem. Jedyne czym realnie dysponujemy to czas. Mogę spożytkować czas i pieniądze by służyły innym – myśli panna Drexel i udaje się do Europy, by pod koniec XIX wieku namawiać kapłanów i zakonnice do pracy misyjnej wśród Indian. Pomysł ekscentryczny, godny milionerki-filantropki, która w życiu nie widziała żadnego Indianina. Dlatego papież Leon XIII, z którym spotyka się w tej sprawie, mówi jej prosto z mostu – ty zostań misjonarką. No dobrze, być może powiedział to w bardziej zawoalowany sposób, ale faktem jest, że Katarzyna Drexel wraca do Stanów Zjednoczonych i podejmuje decyzję o założeniu nowego zgromadzenia nastawionego na służbę tzw. kolorowej ludności. Ma 33 lata gdy składa śluby zakonne i zabiera się za dzieło, które chciała zlecić innym. I to dzieło, w ciemnych czasach segregacji rasowej w USA, staje się zalążkiem wielkich zmian. Bo nie byłoby sukcesu Martina Luthera Kinga, gdyby parę dekad wcześniej sercami białych i kolorowych mieszkańców Ameryki nie zajęła się św. Katarzyna Drexel.