Dwóch śląskich żołnierzy niezłomnych, po 75 latach od ich zamordowania przez komunistów, doczekało się prawdziwego pogrzebu - z łzami bliskich, kondolencjami i przede wszystkim z Mszą św. To Franciszek Skrobol z Żor i Józef Wawrzyńczyk urodzony w Zebrzydowicach, dzisiejszej dzielnicy Rybnika.
Komuniści w 1946 r. wrzucili ciała tych ponaddwudziestoletnich chłopaków do dołów na cmentarzu w Panewnikach, dzisiejszej dzielnicy Katowic. Zrobili to w tajemnicy, żeby nikt nie dowiedział się o miejscu pochówku Ślązaków, którzy mieli odwagę stawić komunizmowi zbrojny opór.
Żołnierze antykomunistycznego podziemia, tropieni przez komunistów jak wilki przez myśliwych, nazywani bandytami, skazywani na śmierć w parodiach procesów, mówili, że Polska się o nich upomni. Mieli rację. O Franciszka Skrobola i Józefa Wawrzyńczyka Polska upomniała się 16 września 2021 r., prawie 75 lat po ich zamordowaniu. Tego dnia zostali pochowani na cmentarzu przy ul. Murckowskiej w Katowicach, obok nowego pomnika z napisem: "Gloria Victis", czyli "Chwała Zwyciężonym". Upamiętnia on ofiary zbrodni sądowych reżimu komunistycznego.
Wydobyci z otchłani niepamięci
Szczątki F. Skrobola zostały odnalezione w 2017 r. na cmentarzu w Panewnikach przez specjalistów z IPN. Rok później udało się odnaleźć i ekshumować także szczątki J. Wawrzyńczyka. - Oto są ci, wydobyci z otchłani niepamięci - mówił w homilii na ich Mszy św. pogrzebowej ks. Andrzej Suchoń, proboszcz katowickiej parafii Mariackiej. Przed ołtarzem stały dwie trumny, przykryte biało-czerwonymi flagami, oraz dwa zdjęcia, z których patrzeli na zgromadzonych dwaj sympatyczni, młodzi mężczyźni. - W końcu zostaną godnie pochowani. Rodzinie składam serdeczne wyrazy współczucia, bo na pogrzebie można to dopiero dzisiaj, po tylu latach, uczynić - powiedział ks. Suchoń.
Bronisława Szczepaniak-Kaczmarczyk, siostrzenica F. Skrobola, wzruszająco opowiedziała nam o swoim wujku. Mówiła, że był bardzo uzdolniony, a rodzeństwo go uwielbiało. - To były czasy, w których nie było nart, a on potrafił swojemu rodzeństwu zrobić narty z klepek beczki. Zrobił też łyżwy młodszemu bratu. Ponieważ marzył, żeby mieć radio, sam je sobie skonstruował - powiedziała.
Ucieczka przed Wehrmachtem
Jej wujek F. Skrobol urodził się w Kleszczowie, a dorastał w Żorach. Już w 1940 r. uciekł do lasu, bo właśnie stał się pełnoletni, a nie chciał służyć w niemieckim wojsku. Ukrywał się w okolicach Kleszczowa i Suszca, a później w rozległych lasach koło Woszczyc. - Z opowiadań mojej mamy i rodziny mojej mamy wyłania się obraz bardzo rzadkich wizyt wujka w rodzinnym domu przy ul. Pszczyńskiej w Żorach, w późnych godzinach nocnych. Ponieważ moi dziadkowie, ze względu na bezpieczeństwo rodziny, nie pozwalali rodzeństwu na kontakt z Franciszkiem, od 1940 r. do końca okupacji utraciło ono kontakt z bratem. Słyszeli tylko ściszone szepty w czasie tych wizyt. Bywało, że wujek był sam albo w towarzystwie kilku osób. Po wojnie dowiedzieli się od rodziców, że nie zawsze byli to partyzanci, czasem były to osoby prześladowane przez gestapo, którym wujek znajdował schronienie - mówiła.
Dodała, że w 1943 r. Niemcy rozbili bunkier woszczycki. Schwytali i rozstrzelali dwóch przebywających tam członków podziemia. Franciszkowi udało się uciec. Ukrywał się skutecznie do końca wojny. - Po wojnie wujek, nie godząc się na rzeczywistość, która nastała, podejął decyzję o pozostaniu w lesie. Wskutek perswazji ze strony stryja, który przekonywał go, że trzeba wchodzić w powstające struktury i rozsadzać je od wewnątrz, a potem wskutek wyraźnego rozkazu, wstąpił do znienawidzonych organów milicji - powiedziała.
Franek, podaj rękę!
W domu Franciszka odbywały się odprawy dowództwa oddziału "Wędrowiec", należącego do poakowskiej organizacji Konspiracyjne Wojsko Polskie. Franciszek został też zarejestrowany jako tajny współpracownik Urzędu Bezpieczeństwa. Nie podjął jednak współpracy, lecz przeciwnie: przyczynił się do likwidacji oficera prowadzącego przez oddział "Wędrowca". Został aresztowany 16 lipca 1946 r. i skazany na śmierć. Wyrok wykonano w katowickim więzieniu tuż po świętach, 28 grudnia.
Rodzeństwo przez wszystkie lata po śmierci swojego kochanego brata bardzo za nim tęskniło. Bronisława Szczepaniak-Kaczmarczyk wspomina: - Moja mama Regina, odchodząc, kilka godzin przed śmiercią wyciągnęła rękę przed siebie i zaczęła wołać wujka: "Franek, podaj rękę! Daj rękę, Franek!". To trwało bardzo długo. Ufam, że może i on przeprowadzał mamę na tamten próg wieczności.
Brat tego doczekał
Józef Wawrzyńczyk był synem powstańca śląskiego. Działał w Armii Krajowej i Delegaturze Sił Zbrojnych na Kraj. Nosił pseudonim "Pepik". W marcu 1945 r. wstąpił do Milicji Obywatelskiej w Świerklanach, żeby ją infiltrować od środka, ale niedługo w niej wytrzymał. Już we wrześniu zaczął bić się z komunistami, biorąc udział w akcjach zaopatrzeniowych i zbrojnych Konspiracyjnego Wojska Polskiego. Po aresztowaniu 20 lutego 1946 r. został poddany brutalnemu śledztwu. Wyrok śmierci wykonano na nim 11 grudnia 1946 r. w więzieniu przy ul. Mikołowskiej w Katowicach.
Na cmentarzu w Katowicach "Pepika" żegnał między innymi jego bratanek Andrzej Wawrzyńczyk, mieszkaniec Jastrzębia-Szerokiej. Dziękował IPN-owi za odnalezienie szczątków swojego bliskiego w imieniu całej rodziny, w tym swojego ojca Jana, czyli brata zamordowanego przez komunistów Józefa. 89-letni pan Jan, z powodu stanu zdrowia, nie mógł przyjechać na pogrzeb, ale ma nadzieję przyjechać później na grób.
Żołnierze z 34 Dywizjonu Rakietowego Obrony Powietrznej oddali nad ich trumnami trzykrotną salwę honorową. Nad grobami pochylił się wojskowy sztandar z napisami: "Bóg, Honor, Ojczyzna". Kapłan poprowadził modlitwę. Biało-czerwone flagi, którymi były przykryte trumny, zostały złożone na ręce siostrzenicy i bratanka zamordowanych. Działo się wszystko to, czego tym dwóm Ślązakom odmówiono zaraz po śmierci.
W pogrzebie śląskich żołnierzy niezłomnych uczestniczył prof. Krzysztof Szwagrzyk, wiceprezes IPN. Zwrócił się do nich: - Spoczywajcie w pokoju, żołnierze. Polska się o was upomniała. Cześć wam i chwała!