Nie planował tego zupełnie. A jednak św. Andrzej Świerad stał się - zupełnie bez takich ambicji - największym ascetą wśród świętych i błogosławionych polskich.
Nie planował tego zupełnie. A jednak św. Andrzej Świerad stał się - zupełnie bez takich ambicji - największym ascetą wśród świętych i błogosławionych polskich. Ten benedyktyński mnich, który prawdopodobnie z Małopolski trafił do węgierskiego opactwa na górze Zabor, po ukończeniu 40 lat odszedł za zgodą przełożonego na odległą o pół dnia drogi pustelnię. Co tydzień Andrzej wracał jednak do opactwa, by sobotę wieczór i niedzielę spędzić ze współbraćmi. Jego zajęciem było karczowanie lasu. Pomimo tak ciężkiej pracy Andrzej zupełnie pościł w poniedziałek, środę i piątek. Dodatkowo, aby uprzykrzyć sobie sen, spał na pieńku, otoczonym ostrymi prętami. Gdy ciało przechylało się w jakąś stronę, budził się raniony. Za dnia zaś, żeby uniemożliwić swobodne ruchy głową, Andrzej zakładał na nią koronę z drewna z zawieszonymi czterema kamieniami, które uderzały go przy każdym skłonie. Ponadto swoje ciało opasał też mosiężnym łańcuchem, który z czasem obrósł skórą tak szczelnie, że po jego śmierci około roku 1034 jedynie jedno ogniwo zdradziło współbraciom istnienie pozostałych. Szaleństwo? Św. Andrzej Świerad czynił to jednak z miłości do Boga przewyższającej wszystko, nawet umiłowanie swojego ciała. I dlatego dzisiaj jego postawa może być dla nas niezrozumiała.