Ten człowiek niemal całe swoje życie przeżył w rodzinnej wsi. Opuścił ja na dłużej może tylko raz, gdy na prośbę i z pomocą proboszcza udał się do szkoły, gdzie zrobił kurs dla parafialnego katechety.
Ten człowiek niemal całe swoje życie przeżył w rodzinnej wsi. Opuścił ja na dłużej może tylko raz, gdy na prośbę i z pomocą proboszcza udał się do szkoły, gdzie zrobił kurs dla parafialnego katechety. Po powrocie do domu istotnie mocno udzielał się w kościele, ale zawsze występując z pozycji pobożnego męża i ojca. Wszystko zmieniło się jednak wraz z II wojną światową, gdy proboszcz zmuszony został przez okupantów do ucieczki, a na barki naszego dzisiejszego patrona spadły zupełnie nowe obowiązki. Ukrywał liturgiczne naczynia, by nie zostały sprofanowane. Został nadzwyczajnym szafarzem Komunii Świętej zanosząc ją potajemnie od ukrywającego się przed okupacyjnymi władzami kapłana do potrzebujących. Chrzcił nowo narodzone dzieci i był świadkiem zawieranych małżeństw, co skrupulatnie odnotowywał w księgach parafii. Przewodniczył także nabożeństwom w lokalnej świątyni dopóki okupanci jej nie spalili. Oczywiście został w końcu aresztowany, trafił do obozu koncentracyjnego i pod koniec wojny umarł na skutek podania zastrzyku z trucizną. Jedyne co oczywiste nie jest, to fakt, że ta historia wydarzyła się nie w okupowanej Polsce, tylko na wyspie należącej obecnie do Papui-Nowej Gwinei, okupantami byli Japończycy, a ten przykładny chrześcijanin to urodzony Papuas, bł. Piotr To Rot.