Dostojewski w jednej ze swych powieści kazał diabłu opowiedzieć, jaki świat zamierza zorganizować wszystkim ludziom: „Każemy im pracować, a w wolnym czasie zorganizujemy im życie jak dzieciom zabawę… Pozwolimy im nawet grzeszyć, wiedząc, że są tacy słabi i bezradni. Wskażemy im wiele bezbolesnych sposobów ucieczki przed ciężarem odpowiedzialności”.
Ludzie będą oddawać się „pokusie chleba i władzy”. „Podstawą funkcjonowania tego bezbożnego świata będzie szpiclowanie. Każdy członek społeczeństwa winien śledzić drugiego i ma obowiązek donosić na niego… Wszyscy są niewolnikami, równymi w niewolnictwie. (…) Proklamujemy powszechne zniszczenie! Rozniecać będziemy pożary, legendy rozpuścimy wśród ludu. Zacznie się zamęt, zachwieje się wszystko w posadach, jak nigdy dotąd na świecie. Zatumani się świat, zapłacze ziemia do starych bogów”.
Czytając tę proroczą wizję Dostojewskiego, pomyślałem: ile razy człowiek będzie próbował budować na gruzach chrześcijaństwa „lepszy świat”? Ile razy jeszcze będzie bełkotał o „wielkim resecie”, „agendzie 2030”, „nowym inkluzywnym kapitalizmie”, „zglobalizowanym wychowaniu”, „nowoczesnym humanizmie”? Nie wystarcza nam lekcja udzielona przez nazistów, maoistów, bolszewików, scjentologów, szalonych eksperymentatorów przystrojonych w fartuszki bądź kombinezony laboratoriów genetycznych? Pomyślałem też, że naturalnym efektem wyzwolenia się Izraelitów z wielowiekowej, nieludzkiej niewoli egipskiej musiała być beracha – błogosławieństwo. Na błogosławieństwie spoczywa coroczny obchód Paschy ku czci Pana, kształt błogosławieństwa przybiera niemal każda modlitwa biblijna. Także błogosławieństwo okazało się najważniejszą, spontaniczną reakcją ludzi na spotkanie ze Zmartwychwstałym. Świadkowie zetknięcia się z Boskim zwycięzcą śmierci nie potrafili wyrazić tego, co w sobie czuli, inaczej jak przez błogosławieństwo. Chrześcijanin błogosławi Boga za wyniesienie na „wyżyny niebieskie w Chrystusie”, za odwieczne Boże wybraństwo, za Jego świętość i nieskalaność, za odpuszczenie grzechów, łaskę usynowienia, wreszcie za sens życia: istnienie „ku chwale Jego majestatu”. Abp Fulton Sheen wyjaśniał, że różnica między modlitwą i uwielbieniem polega na tym, iż gdy człowiek się modli, myśli o sobie, gdy uwielbia Boga, rzuca się w Jego ręce. Doprawdy, chrześcijanin bez błogosławieństwa musi przypominać zgarbioną płaczkę snującą się w kondukcie pędzonych do przodu niewolników. Co on tam robi? •