Św. Gelaziusz I, papież, stwierdził w roku 494, że nasz dzisiejszy patron, jest jednym z tych świętych, „których imiona są słusznie czczone wśród ludzi, ale których czyny są znane tylko Bogu”
Św. Gelaziusz I, papież, stwierdził w roku 494, że nasz dzisiejszy patron, jest jednym z tych świętych, „których imiona są słusznie czczone wśród ludzi, ale których czyny są znane tylko Bogu”. Co przez to rozumieć? Że mamy do czynienia z bohaterem zbiorowej wyobraźni, o którym doprawdy trudno coś powiedzieć. Precyzyjnie zaś chodzi o człowieka, który zapisał się w pamięci ludzi jedynie poprzez swoją wierność Bogu, której dowód złożył w chwili męczeńskiej śmierci. Śmierć ta musiała być doprawdy spektakularna, a wytrwałość w obliczu tej próby nieludzka, skoro w niektórych żywotach została rozciągnięta do 20 tortur, którym nasz patron został poddany przez okres trwającego 7 lat uwięzienia. W czasach średniowiecza owo tytaniczne zmaganie przybrało symboliczne rozmiary walki z bestią, ze smokiem, czego wyrazem jest najbardziej rozpowszechniona wersja tej opowieści, jaką znajdziemy u Jakuba de Voragine w "Złotej legendzie". A jak ze św. Jerzym było naprawdę? Najprecyzyjniej ujął to Donald Attwater, brytyjski pisarz i dziennikarz katolicki: „Żadne historyczne szczegóły z jego życia się nie zachowały. Powszechna cześć jaką Jerzy odbierał jako święty legionista miała swoje centrum w Palestynie, w Diospolis, obecnie Lydda. Jej źródła datujemy na koniec trzeciego lub początek czwartego wieku, co zgadzałoby się z prześladowaniami za cesarza Dioklecjana, które dotknęły także chrześcijan wśród zawodowych żołnierzy armii rzymskiej. To wszystko, co można rozsądnie przypuszczać o św. Jerzym”. Reszta to opowieści, które przekazywane z ust do ust sprawiły, że nadano mu tytuł Wielkiego Męczennika, jednego z 14 Świętych Wspomożycieli. Jego kult na Wschodzie był tak popularny, że zajmował pierwsze miejsce po Najświętszej Pannie Maryi i św. Michale. Zaś co do Europy Zachodniej, to kult i legendę o św. Jerzym rozpowszechniły wyprawy krzyżowe, z których jedna dotarła pod Lyddę. To jednak wszystko dokonało się w kolejnych stuleciach po jego męczeńskiej śmierci, kiedy on sam, jak wierzymy, radował się już chwałą nieba. Chwałą zdobytą przez wytrwałość w walce ze złem aż do samego końca. A ponieważ nam te zmagania wychodzą tak sobie, a i miejscem, w którym ukrywa się prawdziwa smocza bestia często jest nasze własne serce, więc i nic dziwnego, że Jerzy stał się jednym z najpopularniejszych świętych.