Porwany, a następnie uwolniony kameruński kardynał Christian Tumi udzielił wywiadu, w którym opisał szczegóły swego uprowadzenia.
Jego relacja została opublikowana przez amerykański serwis crux.com.
Do porwania doszło 5 listopada w miejscowości Babessi w niespokojnym obecnie północno-zachodnim Kamerunie.
- Około pięciu uzbrojonych mężczyzny wyszło z buszu i wycelowało w nas broń – opowiadał kardynał. – Kazali mi wysiąść z samochodu. Wysiadłem. Inni ludzie, z którymi podróżowałem, próbowali się opierać. Powiedziałem im, żeby też wysiedli z samochodów. Tamci zabrali nas na motocykle i przejechali z nami około dziesięciu kilometrów. Dla mnie, który właśnie skończyłem 90 lat, było to naprawdę bolesne – dodał kard. Tumi.
Całą noc spędził w kryjówce napastników w pozycji siedzącej.
– Przez długi czas nikt nic nie mówił. Oni patrzyli na nas, a my na nich – wspomina.
W końcu jednak rozpoczęło się przesłuchanie. Porywacze okazali się być anglojęzycznymi separatystami, dążącymi do odłączenia od w większości frankofońskiego Kamerunu i utworzenia własnego państwa pod nazwą Ambazonia. Kard. Tumi też jest anglojęzyczny. Pytali go więc, dlaczego sprzeciwia się ich postulatom.
– Bo opowiadam się za pokojem - odparł sędziwy hierarcha.
Wtedy też okazało się, jaki był właściwy powód jego uprowadzenia. Rebelianci liczyli, że porwanie kardynała – a więc kogoś znanego na arenie międzynarodowej – da rozgłos ich sprawie.
Kardynał zaprzeczył, by ktoś skrzywdził go fizycznie. Dodał też, że nie pozwolił się torturować psychicznie. – Gdy znalazłem się w tej sytuacji, nie chciałem ulegać obawom, bo to pokonałoby mnie intelektualnie. Zachowałem więc spokój – wyjaśnił.
Następnego dnia kardynał został uwolniony.
Był to jeden z aktów przemocy, jakie miały miejsce w tym regionie w ciągu ostatnich 3 lat. Obie strony konfliktu oskarżały się wzajemnie o okrucieństwo. Trzy tysiące osób zginęło, a milion ludzi musiało opuścić swe domy. Doszło też do porwania jednego z biskupów.
Zdaniem kard. Tumi, prawdziwym problemem Kamerunu nie są jednak dążenia separatystyczne, lecz złe zarządzanie. Kardynał uważa, że rządzący krajem od 1982 r. prezydent Paul Biya powinien ogłosić amnestię, nakazać wojsku powrót do koszar, a separatyści mogliby wówczas rzucić broń i zapanowałby pokój. Biya zajął jednak twarde stanowisko. Jak mówi kardynał, spowoduje to tylko większy rozlew krwi.