Pożądamy pięknych przedmiotów. Gonimy za pięknymi krajobrazami. Ba, nawet samych siebie z pomocą dostępnych nam narzędzi chcemy uczynić pięknymi.
Pożądamy pięknych przedmiotów. Gonimy za pięknymi krajobrazami. Ba, nawet samych siebie z pomocą dostępnych nam narzędzi chcemy uczynić pięknymi. Czy jednak zastanawiamy się dlaczego? Dlaczego nieustannie dążymy do tego estetycznego ideału? Bo ziemskie piękno jest echem doskonałości Boga, Boga bez którego nasze serce – jak napisał św. Augustyn – pozostaje wiecznie niezaspokojone. Ale to nie biskup z Hippony jest dzisiejszym patronem, tylko pewien syn mieszczanina z Gielniowa, który od dziecka był wrażliwy na piękno, a precyzyjniej na sztuki piękne. Poruszały go do żywego amatorskie teatrzyki wędrujące po okolicy, fascynowała poezja – nic więc dziwnego, że jego rodzice, zamiast zatrzymać go u siebie i oddać na czeladnika do jakiegoś cechu, posłali go do Akademii Krakowskiej, gdzie jest zajęcie dla takich pięknoduchów. W Krakowie zaś nasz młody patron podjął życiową decyzję – postanowił połączyć swoje pragnienie do uprawiania sztuki z miłością do Boga wyniesioną z domu. W efekcie wstąpił więc do franciszkanów obserwantów, czyli bernardynów, którzy organizowali przedstawienia, jak choćby jasełka, a wśród zakonników można było spotkać tam twórców melodii i tekstów do pieśni religijnych. Współbracia odnotowali, że ten bernardyn usposobienie ma ujmujące i pogodne, posiada też zdolności kierownicze, dlatego dwukrotnie wybrano go prowincjałem, ale na trwałe zapisał się w pamięci wszystkich nie z powodu cech charakteru, tylko z powodu miłości. Niezwykłej wprost miłości do Imienia Jezus i Męki Chrystusowej. Z tego powodu surowo karał swoje ciało postem, włosiennicą i biczowaniem, a rozpamiętując wydarzenia z Golgoty, stawał się jego udziałem dar łez i ekstaz. Doświadczał ich z taką mocą, że w czasie wielkopiątkowego kazania roku 1505, które wygłosił w kościele w Warszawie, swoje życie dosłownie połączył z cierpiącym Chrystusem. Z takim bowiem wewnętrznym ogniem głosił Jego Zbawienną Mękę, wpadł w taki zachwyt, że w pewnym momencie na oczach ludu uniósł się całym ciałem ponad ambonę. Trwało to dłuższą chwilę, po której nasz dzisiejszy patron upadł zemdlony i po kilku tygodniach umarł. Już to samo zapewniło mu powszechne przekonanie o jego świętości i pamięć potomnych. Jednak nasz dzisiejszy patron, oprócz zapisania się na kartach historii Kościoła, pozostawił po sobie trwały ślad w polskiej literaturze. Jest bowiem uznawany przez badaczy literatury za pierwszego polskiego poetę piszącego w ojczystym języku i to na długo przedtem, zanim Mikołaj Rey wypowiedział słynne słowa, „iż Polacy nie gęsi, i swój język mają”. Zresztą nie tylko pisał wiersze, ale i głosił po polsku kazania, komponował pobożne pieśni, układał koronki, godzinki i inne nabożeństwa. A wobec niebezpieczeństwa tatarskiego najazdu w roku 1498 stworzył wiersz-modlitwę, która była przekazywana sobie z ust do ust i z kościoła do kościoła. „O Jezu Nazareński, o królu Żydowski, / Obroń lud krześcijański od mocy pogańskiej, / Dla Twej miłej Matuchny odpuść nasze złości, / Daj po naszym skonaniu niebieskie radości.” Czy wiecie państwo kto jest autorem tych, popularnych na przełomie XV i XVI wieku w Polsce, słów? Dzisiejszy patron, bł. Władysław z Gielniowa, bernardyn.