Już samo jego imię, tłumaczone z języka germańskiego, wiele o nim mówi: „sławny pośród ludu”.
Już samo jego imię, tłumaczone z języka germańskiego, wiele o nim mówi: „sławny pośród ludu”. I nic dziwnego, że takie mu nadano, gdy około 1017 roku w dobrach hrabiowskich w Provins [prowa], to dzisiejsza Szampania, dał się słyszeć jego pierwszy krzyk. Miał być wszak sławnym pośród ludu Szampanii rycerzem, miał rozsławić swój ród. Kłopot tylko w tym, że wraz z kolejnymi latami jego dorastania dla wszystkich dokoła stawało się jasne, że to nie rycerz przyszedł tamtego dnia na świat. Tylko czym miał się zapisać w pamięci potomnych ten młody człowiek, który całe dnie spędzał albo z nosem w książkach, albo na modlitwie w odosobnieniu? Na początku jego rodzice nawet to dziwactwo tolerowali, wszak ich syn czytał o żywotach wielkich świętych Kościoła: Janie Chrzcicielu, Pawle Pustelniku, Antonim czy Arseniuszu. Gdy jednak zaczął już całkiem na poważnie myśleć o zostaniu pustelnikiem, zdecydowali się na radykalny krok – wysłali go do pewnego eremity imieniem Burchard, który od lat żył na małej wysepce na Sekwanie. Pobyt tam miał tego młodego człowieka z dobrego domu ostatecznie zniechęcić do pójścia śladem skrajnej ascezy, ubóstwa i izolacji w poszukiwaniu Boga. Skutek jednak tych działań był zgoła odmienny i w wieku 18 lat nasz dzisiejszy patron za zgodą ojca opuścił rodzinne posiadłości. Gdzie się udał? Najpierw w towarzystwie swojego przyjaciela z dzieciństwa, Waltera, do klasztoru Saint-Remi w Reims, a potem do Pettingen, w Luksemburgu, gdzie zamieszkał w maleńkiej pustelni, zarabiając na swoje utrzymanie jako murarz i parobek. Powszechna cześć jaką go tam otaczano, skłoniła go jednak do opuszczenia tego miejsca i wyruszenia do Composteli. W pielgrzymce tej jego towarzyszem był ponownie Walter, z którym po powrocie z Portugalii zbudował nową pustelnię nieopodal Trewiru. Jednak i tam nie zagrzali miejsca zbyt długo, bo serce ciągnęło ich do Ziemi Świętej. Niestety w drodze na statek, w mieście Vicenza, Walter ciężko zachorował i zmarł. Tu także, to jest w odległości zaledwie 14 godzin pieszo od portu w Wenecji, zakończyła się nieustanna tułaczka naszego bohatera. Sława jego świętości sprawiła bowiem, że zaczęli się wokół niego gromadzić uczniowie, a biskup Vicenzy, zorientowawszy się w jego wiedzy i cnocie, wyświęcił go na kapłana. Wieść o tym niezwykłym eremicie-pielgrzymie dotarła nawet do Szampanii, skąd przybyli niebawem jego rodzice, by po latach spotkać się z synem. Spotkanie to musiało zresztą być niezwykłe, bo matka naszego dzisiejszego patrona, Gizela, postanowiła w jego konsekwencji zostać pustelnicą i zamieszkać w pobliżu. Zarówno jednak ona sama, jak i jej syn, pożegnali ziemię dla nieba jako mniszka i mnich, bo przed śmiercią ich pustelnie stały się częścią opactwa kamedułów, które stało się miejscem wzrostu we wierze wszystkich naśladowców i uczniów... no właśnie, wiecie państwo kogo? Świętego Teobalda z Provins, który zasłynął świętością daleko poza granicami swojego rodzinnego hrabstwa, to jest Szampanii.