Barbara Gruszka-Zych: „Jak to jest – popatrzeć na mękę najważniejszego człowieka w życiu i utrwalić ją bez oglądania twarzą w twarz”.
Krucyfiks
W kościołach, do których zaglądam w każdym miejscu świata, poszukuję krucyfiksów. Na fotografiach mam ich całą kolekcję, jeśli to nie grzech kolekcjonować Mękę Pańską. Cierpienie Jezusa, w którym znajdują nadzieję cierpiący śmiertelnicy, nieustannie chcą przypominać artyści, cierpiący podczas pracy nad wyrażeniem niewykonalnego. Jak to jest - popatrzeć na mękę najważniejszego człowieka w życiu i utrwalić ją bez oglądania twarzą w twarz. Jak, w ogóle, można patrzeć w twarz umierającego i zamiast z nim odchodzić, płakać, próbować to zatrzymać w rzeźbie, na płótnie, na szkle. A może w każdym krucyfiksie jest płacz artysty i dlatego tak głośno łkają, rozrywając największą ciszę kościołów, nie pozwalają odejść stamtąd niezmienionym. Po uklęknięciu przed niektórymi krzyżami nie da się wstać z kolan i na kolanach idzie się ulicą, kładzie do łóżka, zamyka drzwi. Bo o tym nie da się opowiadać przy otwartych drzwiach, śmierć jest intymna, nawet jeśli dzieje się na oczach wszystkich na Wzgórzu Golgoty. Nawet kiedy patrzą na nią oczy miliardów czytających Ewangelie z jej opisem w detalach, zrównaną z naszym umieraniem - lękliwym, bolesnym, we krwi, flegmie, kale. Za zamkniętymi drzwiami oczu wyłania się nasz krzyż. Trudno go pokazać innym, ale każdy go kiedyś zobaczy. To, co w nas umiera, żeby narodziło się nowe, piękniejsze, czego żadne oko nie widziało, widać na każdym krucyfiksie. Dlatego patrząc na krzyż z konającym Jezusem, próbuję przez chwilę umrzeć.