„Trzeba (…), abyście pokazali Kościołowi, jaką pałacie względem niego miłością i dostarczyli mu dowodów waszej troskliwości.
„Trzeba (…), abyście pokazali Kościołowi, jaką pałacie względem niego miłością i dostarczyli mu dowodów waszej troskliwości. Albowiem trudzicie się z powodu Kościoła, który jest Ciałem Jezusa Chrystusa. Waszą więc gorliwością pokażcie, że ukochaliście tych, których wam powierzył Chrystus, tak jak On ukochał Kościół.” Kto powiedział te słowa? To oczywiste, dzisiejszy patron. Do kogo je wypowiedział? Do nauczycieli i wychowawców, a szerzej do każdego, komu Pan Bóg oddał pod opiekę innych ludzi. Czyli w sumie do każdego z nas, z wyjątkiem dzieci. Bo już młodzież, szczególnie starsza, pod ten przywołany cytat podpada. Jak to? - zawołacie państwo – Jak ci biedni nastolatkowie mogą dawać dowód swojej troski, kogo można oddać im w opiekę? Ano na przykład dziesięcioro rodzeństwa, tak jak stało się to udziałem człowieka, który sformułował ten postulat - „Trzeba (…), abyście pokazali Kościołowi, jaką pałacie względem niego miłością i dostarczyli mu dowodów waszej troskliwości. (…) Waszą gorliwością pokażcie, że ukochaliście tych, których wam powierzył Chrystus, tak jak On ukochał Kościół.”. Otóż liczący sobie wówczas jakieś 18-cie lat i uczący się w seminarium nasz dzisiejszy patron, nagle dowiaduje się, że jego rodzice umarli. Co prawda pochodzi z rodziny książęcej, co prawda jego rodzinną posiadłością jest pałac, ale ma jeszcze wspomniane dziesięcioro rodzeństwa spośród którego jest najstarszy. Co więc robi? Dostarcza dowodów troskliwości – przerywa naukę i podejmuje się opieki nad tymi, których powierzył mu Chrystus. Dlatego święcenia kapłańskie uzyskuje dopiero w wieku 27 lat. Czy marzy o tym, by teraz zająć się czymś innym niż opieką nad dziećmi? Możliwe, ale po tylu latach nie potrafi przejść obojętnie obok potrzebującego pomocy dziecka. I tak właśnie, nieco bezwiednie, krok po kroku wciąga się w działalność charytatywno-edukacyjną. Niejako siłą rozpędu zaczyna na swojej plebani szukać miejsca, które może posłużyć za świetlicę, a następnie internat. Gdy biednych dzieci przybywa, na ich użytek oddaje swój rodzinny pałac. Ludzie pukają się na ten widok w czoło, koledzy kapłani odradzają takie działanie, najbliżsi są zdegustowani, że marnuje swój czas i talenty na małych darmozjadów. Ale nasz święty, pewnie właśnie dlatego, że święty, nic sobie z tego nie robi i z towarzyszących mu pomocników tworzy zgromadzenie zakonne pod nazwą Braci Szkół Chrześcijańskich, by - jak pisał w innym miejscu „zapewnić chrześcijańskie wychowanie ubogim i utwierdzać młodych na drodze prawdy”. No szaleniec, ale Boży. Dlatego twardo podąża drogą, którą od lat uparcie wskazuje mu Duch Święty. A skoro idzie tą drogą, to Duch mu pomaga – i tak zaczynają z jego inicjatywy powstawać szkoły: podstawowe, wieczorowe, niedzielne, zawodowe, średnie, z internatem, w końcu seminaria nauczycielskie. Nauka w nich odbywa się w języku ojczystym i jest bezpłatna. To cud, że to działa. Oczywiście, to nie jest tak, że nie ma trudności - są ale dzisiejszy patron traktuje je jako pretekst do dania z siebie więcej. I jakby na dowód tego, że miłość, troskliwość i gorliwość zawsze idą w parze z ogołoceniem samego siebie, umiera w Wielki Piątek, 7 kwietnia 1719 roku. Kto taki? Św. Jan Chrzciciel de la Salle.