Ile razy w życiu padło z naszych ust stare ludowe porzekadło: 'Jak trwoga to do Boga'? A gdy już padło – raz lub wiele razy - czy nie pobrzmiewała w nim pewna drwina albo nuta przygany?
Ile razy w życiu padło z naszych ust stare ludowe porzekadło: 'Jak trwoga to do Boga'? A gdy już padło – raz lub wiele razy - czy nie pobrzmiewała w nim pewna drwina albo nuta przygany? Ten to się tak odżegnywał od Pana Boga, a jak go przycisnęło – patrzcie jaki święty! A ta... o niej to nawet wstyd mówić co robiła, a wystarczyło, że jej śmierć w oczy zajrzała i proszę – pierwsza pobożna. Oczywiście, być może na głos nie wszyscy wypowiadamy się o naszych cudownie nawróconych braciach i siostrach w tym właśnie duchu, ale czy nie zdarzyło nam się nigdy tak pomyśleć? Niczym starszy brat z przypowieści o synu marnotrawnym - ten który całe lata służył ojcu i nigdy nie przekroczył jego rozkazów – nie potrafimy cieszyć się z tego, że „brat (nasz) był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się”. Patrzymy raczej na to z kwaśną miną i zamiast chwalić miłosierdzie Boga, ze słabo maskowanym poczuciem wyższości mówimy: 'Jak trwoga to do Boga'. Tymczasem dzisiaj Kościół wspomina kogoś, kto ze strachu przed śmiercią, z braku innych perspektyw, zaufał Bogu. Zaufał, a ostatnia deska ratunku zamieniła się w jego przypadku w skałę ocalenia. O kim mówię? O św. Kwirynie, a jeszcze bardziej, o jego córce, dzisiejszej patronce. Kwiryn, jeśli wierzyć opisom z VI wieku, za cesarza Hadriana – to jest 400 lat wcześniej - piastował urząd wojskowego trybuna. W co albo w kogo wierzył Kwiryn? Po pierwsze w swoją wysoką pozycję na cesarskim dworze, a po drugie w samego cesarza Hadriana, który nota bene został po swojej śmierci zaliczony w poczet bogów. Jednak kiedy pewnego razu poważnie zachorowała córka Kwiryna, gdy ani koneksje, ani pieniądze, ani bóstwo cesarza nie mogło nic na tę chorobę poradzić, wtedy ten poganin udał się do słynnego wśród chrześcijan męża wiary świętego Aleksandra I, ówczesnego papieża. A ten, zamiast powiedzieć z wyrzutem: „Aaaa, jak trwoga to do Boga, co?” po prostu pomodlił się nad chorą dziewczyną. Pomodlił, a Bóg wysłuchał tej modlitwy. Dlaczego właśnie tej? Może dlatego, że wiedział iż uzdrowienie ukochanego dziecka Kwiryna pociągnie za sobą nawrócenie i chrzest? I to nie tylko samego trybuna, ale całej jego rodziny z córką na czele. Tyle tylko, że czasy dla takiego spektakularnego nawrócenia nie były najlepsze. Co prawda cesarz Hadrian zakazał samosądów na chrześcijanach, ale pozwolił by każdego oskarżonego o sprzyjanie „wierze w Galilejczyka” przyprowadzać przed sąd. I dopiero, gdy przed sądem oskarżony potwierdzi swoją wiarę, można go było skazać w majestacie prawa na śmierć. Czy w tej sytuacji fakt cudownego ozdrowienia córki Kwiryna, mógł pozostać niezauważony? Czy jej nieprzystępność wobec pogańskich adoratorów, mogła nie wzbudzać podejrzeń? Czy ktoś tak ważny jak wojskowy trybun, mógł być bezkarnie podejrzewany o sprzyjanie niebezpiecznej sekcie? Nie, nie i jeszcze raz nie. Dlatego ojciec i córka stanęli przed obliczem sędziego. Dlatego zostali zapytani o swoją wiarę. I dlatego oddali swoje życie za Chrystusa około roku 130. Razem z nimi zginął w tym czasie męczeńsko także i św. Aleksander I papież, który udzielił im chrztu. Czy wiecie państwo jak nazywała się córka św. Kwiryna, dzisiejsza patronka? To św. Balbina.