Drugie już w tym roku, a czwarte w ciągu ostatnich 4 lat, wybory w Hiszpanii znów niewiele zmieniły.
10 listopada odbyły się wybory do hiszpańskiego parlamentu. Wcześniejsze odbyły się w kwietniu tego roku, jeszcze wcześniejsze w 2016 r. a jeszcze wcześniejsze w 2015 r. Tak częste wycieczki do urn muszą już chyba męczyć Hiszpanów, bo frekwencja w listopadowych wyborach była jedną z najmniejszych w historii. Ale wygląda na to, że to nie koniec gehenny hiszpańskich wyborców. Kolejne głosowanie przyniosły niemal ten sam rezultat – remis prawicy z lewicą i większość zależna od katalońskich separatystów. Sytuacje zmieni chyba tylko dojście do władzy hiszpańskich narodowców.
Wszystko po staremu, ale jednak inaczej
W listopadowych wyborach po raz trzeci już wygrała Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE). I po raz trzeci hiszpańscy socjaliści nie mają większości. Większości nie będą mieli nawet, jeśli stworzą koalicję ze skrajnie lewicową partią Unidos Podemos. Ta ostatnia straciła nawet 14 mandatów w parlamencie. Lewicowy rząd musiałby szukać poparcia wśród nacjonalistów katalońskich i baskijskich. A taka sytuacja już dwukrotnie doprowadziła do kryzysu politycznego i przyśpieszonych wyborów.
Drugie miejsce w hiszpańskich wyborach zdobyła prawicowa Partia Ludowa (PP). Ludowcy systematycznie odzyskują poparcie które utracili po skandalach korupcyjnych sprzed kilku lat. Prawica wciąż jednak nie jest w stanie przejąć władzy w Hiszpanii. Choć Partia Ludowa i trzecia w wyścigu, narodowo-konserwatywna partia VOX zyskały razem prawie 10 proc. wyborców, to niemal tyle samo stracił trzeci partner w potencjalnej, centroprawicowej koalicji, czyli liberalna Partia Obywatelska (PdC). Liberałowie stracili aż 47 mandatów i ich reprezentacja stopniała do 10 deputowanych.
Na pozór więc, w hiszpańskiej polityce nie zmieniło się wiele. W Madrycie wciąż mamy pat. Ani lewica, ani prawica nie ma większości. Losy każdego rządu wciąż będą zależne od nacjonalistów katalońskich i baskijskich. A ci pierwsi coraz śmielej prą do niepodległości swojego regionu. Ale właśnie ta sytuacja sprawia, że kolejne głosy zyskuje narodowo-konserwatywna partia VOX. A to bardzo mocno zmienia zasady hiszpańskiej gry.
Koniec hiszpańskiego wyjątku
Kiedy w innych krajach europejskich w siłę rosły antysystemowe partie prawicowe, w Hiszpanii na niezadowoleniu społecznym zyskiwała skrajna lewica. Kiedy w kolejne głosy niezadowolonych wyborców we Francji zdobywał Front Narodowy, we Włoszech Liga Północna a w Austrii FPO, w Hiszpanii w siłę rosła skrajnie lewicowa partia Podemos. To właśnie ona zyskała najwięcej na kryzysie w 2008 r. Wszystko zmienił jednak rok 2019. Podemos zaczęło po raz pierwszy tracić wyborców, a zyskiwać zaczęła prawicowa partia VOX.
VOX zyskiwał na dwóch problemach Hiszpanii. Jednym, który występuje nie tylko w Hiszpanii, jest kryzys imigracyjny. Drugi, typowo hiszpański, to separatyzmy regionalne. Katalonia, której gospodarka stanowi niemal 17 proc. potencjału gospodarczego Hiszpanii, usilnie dąży do niepodległości. W takich warunkach partia, która opowiada się za hiszpańskim centralizmem, a jednocześnie głosi hasła antyimigranckie, musiała spotkać się z dużym poparciem.
Negatywne wspomnienia dyktatury Franco mocno ułatwiała hiszpańskiej lewicy działanie. Hiszpania stanowiła wyjątek, w ogólnoeuropejskim trendzie upadku lewicy. Jednak skrajnie lewicowa rewolucja Jose Zapatero i groźba rozbicia kraju z powodu dążeń katalońskich nacjonalistów mocno zmieniła polityczny obraz kraju. Niezadowolonych wyborców zaczęła przejmować prawicowa partia VOX. Może ona powtórzyć sukces Ligi Matteo Salviniego we Włoszech i ze skrajnej partii stać się jedną z największych sił politycznych w kraju.