Zadzwonił do mnie pewien mąż i ojciec rodziny. Został wykorzystany w dzieciństwie.
„Nie mogę tego opowiadać ludziom, bo boję się, że stracą wiarę”. Utrzymuje z podobnymi sobie internetowy kontakt. Każdy z innego miasta. Dodają sobie wsparcia. Bardzo go potrzebują. Gdyby znaleźli jakiegoś kapłana, który byłby gotowy poprowadzić ich umiejętnie do Chrystusa… Nawet o psychologa, potrafiącego zająć się ich ranami, trudno. „Księża dbają o ochronę swego wizerunku – dodał. – Laickie stowarzyszenia chcą nami rozpalić pożar w Kościele. A my wciąż cierpimy i szukamy duchowego ratunku”. Mój przyjaciel misjonarz, pracujący w zsekularyzowanej Francji, niedawno odwiedził nasz kraj. Spodziewałem się od niego czegoś w rodzaju: „Miło spędzić urlop w katolickim, polskim raju”. Tymczasem podzielił się ze mną gorzkim spostrzeżeniem: „W Polsce mało kto chce naprawdę ewangelizować, mało kto dba o owcę zagubioną”. Przypomniało mi się słynne kazanie św. Grzegorza Wielkiego z brewiarza: „Jak to jest, że klasztory pełne są duchownych, a nie ma komu głosić Ewangelii? Łatwo przyjęliśmy wzniosły urząd, a jego zadań nie wypełniamy”. Jesteśmy podobni do „niemych psów”, które nie potrafią szczekać.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.