„Zawsze kiedy przyjdę do Pana Jezusa, to tak jestem przed Nim jak dziecko zbrukane, szczęśliwe, że się dostało do swojej ukochanej mamusi i wcale o tym nie myśli, że ono jest brudne i czy matka jest z niego zadowolona czy nie.
Nie myśli o tym, szczęśliwe, że u mamusi i koniec. Tak samo jest z moją duszą w obecnym czasie. (...) tam chcę być, gdzie On jest, Pan Jezus, i jak jestem przed Nim, to nic nie mówię, alem taka szczęśliwa, żem u Niego, że jakbym zapomniała o tym, żem ja taka strasznie nędzna i niedoskonała”. Kobieta, która napisała te słowa, skończyła tylko dwie klasy szkoły elementarnej. Na więcej nie było stać jej rodziców – potrzebna była na gospodarce w swoim domu, w Sieprawie pod Krakowem. Potem, w wieku 16 lat, pomimo wątłego zdrowia udała się do miasta, gdzie podjęła pracę jako służąca. Pełniła obowiązki służby domowej przez blisko ćwierć wieku, aż do momentu, gdy zwyczajnie opadła z sił. Czasu na naukę ładnego pisania więc nie miała. Ale przecież nie o styl w przytoczonym fragmencie jej „Dzienniczka” tutaj chodzi, tylko o powód, dla którego dzisiejsza patronka w ogóle zaczęła go pisać, odbierając sobie czas przeznaczony po pracy na odpoczynek i sen. Tym powodem zaś był Jezus. To nie jest tak, że pojawił się w jej życiu znikąd – w końcu wychowała się w pobożnej podkrakowskiej chłopskiej rodzinie. Jednak zaczęła o nim myśleć inaczej, bardziej konkretnie, wraz z doświadczeniem śmierci swojej starszej siostry. To wtedy dosłownie dotknęła ją ulotność życia. Zrodziło się też wtedy w jej sercu wielkie pragnienie, by tego daru życia nie zmarnować. Po głębokim namyśle zdecydowała się na złożenie ślubu dozgonnej czystości i wstąpienie w roku 1900 do Stowarzyszenia Sług Katolickich św. Zyty, którego zadaniem było niesienie pomocy służącym. Takim samym jak i ona. I trzeba przyznać, że przykładem chrześcijańskiego życia wywierała niemały wpływ na swoje otoczenie. Garnęły się do niej zwłaszcza najmłodsze służące, dla których była i matką, i przyjaciółką. Czy ta postawa uchroniła ją od szyderstw i poniżenia w czasie służenia innym? Nie, ale dzięki wrażliwości na natchnienia Ducha Świętego potrafiła to, co trudne składać Bogu w ofierze za grzeszników. Umiała przebaczać i odpłacać dobrem za zło. A tego zła pod koniec swojego życia dzisiejsza patronka tak po ludzku doświadczyła. Gdy zachorowała na stwardnienie rozsiane, gdy straciła siły do pracy, gdy musiała zamieszkać w obskurnej suterenie, gdy wszyscy o niej zapomnieli, wtedy ona nie zapomniała o Bogu. Obdarzona została przeżyciami mistycznymi. „Czuję bardzo wielkie pragnienie być ustawicznie tam, gdzie jest Pan Jezus” – zapisała w „Dzienniczku” na dwa lata przed swoją śmiercią. Zmarła na gruźlicę 12 marca 1922 r. w krakowskim szpitalu św. Zyty. Kto taki? Bł. Aniela Salawa, która w ikonografii przedstawiana jest najczęściej w pomieszczeniu kuchennym. Jej atrybutem jest także szczotka do zamiatania. Prawdziwy oręż w walce o chwałę nieba.