Doprawdy nie wiem, jak to się dzieje i od czego zależy. Być może jest to coś, co przekazują nam przez wychowanie rodzice, a może to jakaś wrodzona wrażliwość lub – co najbardziej prawdopodobne – wyjątkowy dar od Boga. Tak czy inaczej, co pewien czas pojawiają się na świecie ludzie, których uwiera to, że inni wokół nich mają się gorzej.
Doprawdy nie wiem, jak to się dzieje i od czego zależy. Być może jest to coś, co przekazują nam przez wychowanie rodzice, a może to jakaś wrodzona wrażliwość lub – co najbardziej prawdopodobne – wyjątkowy dar od Boga. Tak czy inaczej, co pewien czas pojawiają się na świecie ludzie, których uwiera to, że inni wokół nich mają się gorzej. Że są samotni, ubodzy, potrzebujący wsparcia. Oczywiście wszyscy to zauważamy i często próbujemy temu przeciwdziałać poprzez pomoc materialną lub finansową, jednak bądźmy szczerzy - nie uwiera nas to. A kto chodził kiedyś z kamykiem w bucie, ten wie z czym się wiąże słowo „uwierać” – to nieustanny dyskomfort, nie dająca o sobie zapomnieć bolesność, która z każdym krokiem coraz mocniej domaga się od nas radykalnego działania. Tak właśnie było z pewną Różą, urodzoną w 1877 roku, Włoszką. Od dziecka nie potrafiła przejść obojętnie obok ludzi potrzebujących. W końcu gdy miała lat 13 wstąpiła do trzeciego zakonu karmelitańskiego i wraz kilkoma innymi tercjarkami zorganizowała grupę modlitewną. Wszystkie spotykały się w domu Róży na wspólnej modlitwie. Trwało to 35 lat, aż po pokonaniu zewnętrznych przeszkód i duchowym przygotowaniu owa wspólnota zgromadzona w domu dzisiejszej patronki przekształciła się w nowe zgromadzenie: karmelitanek misjonarek św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Róża pragnęła "otwierać dusze dla Boga", czyli służyć młodym pogubionym ludziom czerpiąc do tego siłę z modlitwy i Eucharystii. W roku 1947 wysłała pierwsze siostry do Brazylii, jednak sama pozostała w domu generalnym zgromadzenia w Santa Marinella, liczyła bowiem wtedy już sobie 70 lat. Dane jej było jeszcze przez kolejne dziesięciolecie czuwać nad rozwojem swojego dzieła, zanim 4 lipca 1957 roku odeszła po swoją nagrodę do nieba. Kościół uznał ją za błogosławioną w roku 2005, ale nie wspominamy jej pod imieniem Róży z domu Curcio. Czy wiecie jakie imię przybrała bohaterka naszej dzisiejszej historii, gdy przyjęła habit założonego przez siebie zgromadzenia? Maria. Wspominamy dziś bł. Marię od Ukrzyżowanego.