Wokół warszawskiej konferencji nt. Bliskiego Wschodu pojawia się wiele pytań. Żeby chociaż spróbować na nie odpowiedzieć, trzeba pobawić się w „detektywa do spraw stosunków międzynarodowych”.
Dzisiaj rozpoczyna się największe od czasów szczytu NATO w 2016 r. wydarzenie rangi międzynarodowej w Polsce. Do Warszawy zjadą się przedstawiciele szeregu państw z Europy i Bliskiego Wschodu. Jednak konferencja wywołuje wiele kontrowersji. Na szwank zostały narażone nasze dobre relacje z Iranem. Pojawiły się głosy o „rozbijaniu” jedności europejskiej. Nie wszystkim podoba się opowiedzenie się naszego kraju tak mocno po stronie USA. Po co więc polskie władze wystawiają się na taką krytykę? Czy stoi za tym jakiś poważniejszy cel? Warto nad tym zastanowić się trochę szerzej.
Panowie, policzmy głosy
Co do tego, że warszawska konferencja jest inicjatywą potrzebną przede wszystkim Amerykanom, chyba nikt nie ma wątpliwości. Amerykanie weszli w ostry konflikt z Iranem na Bliskim Wschodzie. Kraj ten zagroził bezpośrednio bliskim sojusznikom Waszyngtonu, Arabii Saudyjskiej i Izraelowi. Irańskie pieniądze i wsparcie wojskowe płyną do sił wrogich Izraelczykom w Syrii i Libanie i sił wrogich Saudyjczykom w Jemenie. Dlatego USA postanowiły osłabić możliwości Iranu za pomocą sankcji, które mają uderzyć w jego gospodarkę.
Konflikt z Iranem mocno podzielił opinię międzynarodową. Warszawska konferencja może więc służyć przeglądowi opinii na ten temat. Nie od dzisiaj wiadomo, że wiele państw europejskich nie jest zadowolonych z amerykańskiej polityki wobec Teheranu. Amerykanie może więc planują na tej konferencji sprawdzić, kto jest po ich stronie. Donald Trump, wzorem swojego polskiego imiennika, może więc woła: „panowie, policzmy głosy”.
Dlaczego my?
Próba wysondowania poparcia dla Ameryki w konflikcie z Iranem nie wyjaśnia jednak zagadki, dlaczego konferencja bliskowschodnia odbywa się akurat w Warszawie. Pojawiają się oczywiście głosy, że tylko my byliśmy się skłonni zgodzić na zorganizowanie takiej konferencji. Ale to jest bardzo płytkie wyjaśnienie. W dyplomacji wiele szczegółów ma swoje znaczenie, w tym miejsca ważnych spotkań politycznych. Tuż przed konferencją z szefem polskiego MSZ spotkał się amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo. Po spotkaniu Pompeo mówił, że: „nasze cele w polityce zagranicznej są zbieżne”.
Może więc Bliski Wschód jest tylko pretekstem dla warszawskiego spotkania? Akurat w tym regionie nasze i amerykańskie interesy specjalnie zbieżne nie są. I dzieje się tak z prostego powodu. Polska nie ma tam specjalnie dużych interesów. Może więc chodzi o coś innego. Może więc „liczenie głosów” nie dotyczy tylko Iranu. Wokół tego kraju ogniskuje się znacznie szerszy konflikt światowy. Naprzeciwko Amerykanom w tej kwestii staje nieformalna koalicja Rosji, Niemiec i Francji. A kiedy Rosja i Niemcy się dogadują, nam zapala się czerwona lampka.
Nic nie łączy w polityce międzynarodowej jak wspólne niebezpieczeństwo. A taki niebezpieczeństwem zarówno dla Polski, jak i USA, jest sojusz niemiecko-rosyjski. Relacje Warszawy z Waszyngtonem są krytykowane, jako oparte na romantycznych założeniach. Ale może ten romantyzm jest PR-em dla twardej gry interesów. I wspólnicy w interesach spotykają się u jednego z nich, aby omówić strategie wspólnego działania? Taka interpretacja warszawskiego szczytu wydaje się niezwykle ciekawa.
Po co USA sojusz polsko-amerykański?
Zarówno chęć policzenia głosów, jak i spotkanie wspólników nie wyjaśnia wszystkiego. Sprawy te można byłoby załatwić po cichu. Warszawska konferencja jest jednak sprawą głośną. I Polska naraża się z jej powodu na krytykę. Może więc jest coś ważniejszego, co przesłania nasze problemy z tą konferencją. Takim czymś mogłoby być zacieśnienie sojuszu polsko-amerykańskiego. Choć ta interpretacja może wzbudzić drwiny internetowych trolli, to nie jest ona bezpodstawna.
Amerykanie doskonale wiedzą, że ich hegemonia na świecie powoli się kończy. Muszą sobie więc poradzić z przynajmniej częścią krajów podważającymi ich pozycję na świecie, póki jeszcze mogą to zrobić. Rosja i Niemcy nawet nie ukrywają, że chciałyby osłabić wpływy USA. Ale na te dwa kraje jest sposób. Wystarczy stworzyć w Europie Środkowo-Wschodniej proamerykański blok. Wtedy Moskwa i Berlin będą miały sojuszników Ameryki pod oknami. Warszawska konferencja bliskowschodnia może być sygnałem, że Amerykanie zaczynają budowę bloku od największego kraju regionu, czyli Polski.