Tym razem będę Państwa zachęcać do pójścia do kina. Bo od Waszej frekwencji na seansach zależy jak długo ten film będzie wyświetlany.
A, jestem przekonana, że kiedy go zobaczycie, zachęcicie innych do jego obejrzenia. A siebie do przemyśleń, które są niezbędne, by wiedzieć, po co się żyje. Bo przecież po coś wstajemy o szóstej rano, myjemy zęby, odprowadzamy do przedszkola dzieci, wieziemy do lekarza starszych rodziców, biegniemy do kina… Czy kino może pomóc w rozwikłaniu pytania, które postawiłam? Obraz, który polecam, zdecydowanie – tak. To pokazana na ekranie prawda o tym, że całe życie pracujemy na szczęście wieczne i zbawienie naszej duszy.
Mam na myśli oczywiście „Eter” - najnowszy film Krzysztofa Zanussiego, wielkie dzieło wybitnego twórcy, nie waham się powiedzieć – światowego kina. Kiedy Łukasz Maciejewski kilka dni temu na premierze filmu w warszawskim kinie „Wisła” na Żoliborzu, wywołał reżysera na scenę słowem „maestro” – rozległy się oklaski, potwierdzające, że ten tytuł mu się należy. Widziałam po projekcji, że Maestro budzi respekt – podchodzący do niego z gratulacjami byli trochę speszeni, zakłopotani, jakby wszyscy jeszcze za młodzi na poważną dyskusję, którą podjął na ekranie…A On przechadzał się od jednego do drugiego widza z życzliwością przyjmując „ochy i achy”, ale też sprawiając wrażenie, że już niczego od nikogo nie oczekuje. Zrobił swoje, nakręcił film o szatanie, będącym złem osobowym, a nie tylko, jak się zwykle eufemistycznie uważa - brakiem dobra. Jak w każdym swoim filmie, pokazał widzom czym żyje, jaka jest jego wiara, o co walczy i jakie zagadki rozwiązuje. „Stary mistrz, który w przyszłym roku skończy 80 lat, przypomniał bezczelnie i bezpardonowo współczesnemu widzowi, że ten nadal ma duszę” – napisała recenzentka „Holywood Cinemas”. Zanussi już tyle dobra i zła doświadczył od odbiorców swojej sztuki, że ma prawo mówić, co jest dla niego najważniejsze, bez obawy jak zostanie przyjęty.
Kiedy jeszcze kręcił „Eter” zapytałam Go czy nie boi się podejmować wątków szatańskich, bo przecież to wywoływanie złego do odpowiedzi. Sama od czasu pobytu w Monte Saint Angelo, poczułam jak bardzo obawiam się jego obecności. - Oczywiście, że się boję, bo wierzę w istnienie szatana - odpowiedział. - Mam też poczucie dynamiki zła. Bardzo nad tym boleję, że czuję go czasem koło siebie. Kiedy mi się wszystko w życiu waliło słyszałem mocne pomruki zła. Widziałem wiele razy jak ludzie czynią sobie bezkarnie zło. Kiedy na to patrzę, przeraża mnie ten okropny widok. Szczególnie boli zło nieukarane, zło, które się nie pokajało, które się rozsmakowało w tym, co czyni.
Krzysztof Zanussi kilka lat temu wydał książkę „Strategie życia, czyli jak zjeść ciastko i je mieć”. Przy tej okazji podkreślał, że o strategiach życia zawsze trzeba mówić w liczbie mnogiej. W każdej chwili każdy musi wybierać, zadając sobie pytanie: „Na czym naprawdę mi zależy?”.
Stwierdziłam wtedy, że zwykle coś sobie wyrzucam, niezadowolona ze swojego postępowania. Usłyszałam w odpowiedzi: - Postawiła pani ważną kwestię – jak żyć i pogodzić się z własną niedoskonałością, a jednocześnie nie odpuścić sobie, mówiąc: „Jestem grzeszny i wszystko w porządku” . Przesłanie hippisów „I m OK” jest jednym z najbardziej mrocznych haseł wymyślonych za mojego życia. Dziś wielu uważa, że wszystko będzie nam przebaczone, że nie ma winy ani kary. Tymczasem jesteśmy winni wielu rzeczom.
Film Zanussiego kończy przejmująca scena, nazwałabym ją miłosną, w której modlitwa Małgorzaty zmienia twarz Jackowi Poniedziałkowi, grającemu głównego bohatera, podążającemu za Mefistem. Takie cuda można wyrazić tylko na ekranie kiedy mówią same oczy i padające na nie nieziemskie światło.
Jeśli będę winna temu, że pójdziecie Państwo do kina, to będzie moja słodka wina.